Monday, August 7, 2017

Psie haj faszyn (?).

Pamiętacie tego posta, w którym chwaliłam Warsaw Dogi i byłam taka zachwycona? Cóż, chyba pozwoliłam się oczarować paczuszką, listem, zabawnym pozdrowieniem i rózowym karabińczykiem. Nie zrozumcie mnie źle, nie chcę pisać, że smycze i inne akcesoria są do dupy, ale po kilkutygodniowym używaniu nie jestem już taka zachwycona.


IMG_20170806_181334682

W tygodniu mój pies nie wychodzi na spacery po lesie, czy po polach. Od poniedziałku do piątku jesteśmy klasyczną parą miejską, zarzucamy szeleczki i niezbyt długą smycz i idziemy powozić się po dzielni. Wydawało mi sie, że nie powinno to być zbyt wymagające dla psich akcesoriów, szczególnie tych brudnoodpornych i chwalonych za wygląd (bo chwalić coś za wygląd nalezy przede wszystkim wtedy, kiedy ten wygląd chociaż trochę się utrzymuje, prawda?). Niestety w przypadku Warsaw Dogów (i moim, może Wy macie inne doświadczenia?) zachwycający (bo akcesoria są naprawdę fajne!) dizajn bardzo szybko ustąpił. Nie wiem na czym polega brudnoodporność smyczy, która brudzi się tak samo jak taśma z Obi, z której zrobiłam linkę treningową (i która wydaje mi się czystsza, niż droga smycz, mimo, że nie raz była ciągnięta po piachu przez Fetę) i nie wiem, jak różowy lakier z karabińczyka i czarny lakier z kółeczka tak szybko mogły odprysnąć? Mój pies chodził na nich może dwa tygodnie (mając 4-5 miesięcy), a akcesoria już zaczynały wyglądać jakby miały co najmniej pół roku, nie wspominając już tego, że karabińczyk od przepinanej smyczy już bardzo się zacina i ciężko chodzi. :(


IMG_20170806_181227003

Feta jest moim pierwszym psem, więc może po prostu przesadzam, ale naprawdę oczekiwałam, że jeśli płacę za smycz o wiele więcej niż za zwykłą linkę, na której szary Janusz spod piątki prowadza Fafika (z którą nie jest nic nie w porządku, po prostu śmieję się z własnej potrzeby wymagającej ode mnie, by wszystko, co mam, było ładne), to otrzymam coś więcej, niż odpryskującą różową farbę i zielone trójkąciki.


Wiem, wiem, po co pisałam, że tak mi się podoba? No bo mi się podobało, zanim zaczęłam używać! Wiecie, jak to młodzież - wygląd ponad praktycznością. Ale już się poprawiłam!


Pomijając wszystko, najbardziej irytujące w Warsaw Dogach wydaje mi się to, że są bardzo ciężkie, więc pies prowadzony na obroży w kółko przekłada łapę przez smycz i się zaplątuje, bo kółeczko z karabińczykiem spadają mu pod mordkę. Do tego smycz podczas deszczu bardzo szybko nasiąka wodą co tylko zwiększa dyskomfort trzymania jej w dłoni (czy jest sucha, czy wilgotna, bardzo tnie ręce, jest nieprzyjemna w dotyku). Wiem, że smycz to nie poduszka, a ja nie jestem księżniczką o aksamitnych dłoniach, ale to mój narzeczony przede wszystkim na to narzeka! A jeśli chłop narzeka na coś takiego, to naprawde coś musi być na rzeczy. Dla kontrastu wiem, że w choćby Kudłaty Art, gdzie moja siostra kupuje smycze, ten problem nie istnieje, bo smycze mają mięciusie podszycie (przy okazji są sporo tańsze).


Screenshot_20170806-203123

Nie chcę robić nikomu czarnego PRu (ale to chyba nie problem, bo publika na tym blogu jest własciwie żadna), po prostu nie wydaje mi się, że priorytetową sprawą powinien być wygląd psich akcesoriów. Od tak drogich rzeczy (porównując do innych firm) spodziewałam się czegoś lepszego. Teraz nie wiem, czy to ja wydziwiam, czy stałam się ofiarą artykułów sponsorowanych? Może troszkę i tego, i tego.


A Wy polecacie jakieś firmy szyjące psie akcesoria? Tylko tak na serio, a nie, bo modnie, albo bo dostałam od firmy za friko. ;) Bardzo chciałabym usłyszeć Wasze rekomendacje, albo może i ochrzan, że Warsaw Dogi są mega ekstra, a ja jestem małą marudą.

IMG_20170806_181200608

Tuesday, August 1, 2017

Osy i Pawie.

Pies powinien być najlepszym przyjacielem człowieka, prawda? Tak nam się w sumie wmawia od dziecka. W filmach czworonogi gadają i ratują życie jakichś zagubionych dzieci; w kreskówkach są sprytnymi i zabawnymi stworzeniami; w serialach zawsze przyjdą przytknąć mokry nos do nogi, gdy główny bohater popada w depresję. PRAWDA? No prawda, przeciez nikt nie zaprzeczy. No to powiedzcie mi teraz, proszę - nie wiem, może ktoś na coś wpadnie, może ktoś wyjaśni mi sytuację - gdzie był mój pies, kiedy te wszystkie inne psy uczyły się być bohaterami i przyjaciółmi?


Zostałam sama, na dwa dni, wiem, wiem, to nie jest długo - ale sama. Przypominam, że jestem leniem i lubię się czasem wyręczyć narzeczonym wykorzustując jego bezwarunkową miłość do mojej osoby, tak samo bezgraniczną jak i niezrozumiałą. No, ale mam go, mam go i się zakochał, więc wykorzystuję sytuację, bo lubię i uważam, ze mogę, a przy okazji też go kocham, więc chyba nie jest źle. Nie narzekamy. Albo nie narzekam.


Ale zostawił mnie, pojechał niby do pracy, a niby na wypad męski, bo wieczorem było piwo, więc na pewno czas spędzał milej niż ja z tymi dwoma futrzastymi potworami. Ja zostałam sama na polu bitwy, i małe pluskwy to wyczuły, że skład osłabiony i można igrać z losem a niebezpieczeństwu grać na nosie.


Justyna, ale co się stało? Powiedz, czy dom spłonął? - możecie spytać. NIE, dom nie spłonął - odpowiem - ale moje poczucie komfortu i moja jakość bytu, moje modne hygge i inne sczezły, a to wszystko przez tego PSA. Kot był grzeczny, kot umie się zachować, ale pies nie umie, no nie umie. Powinna być przyjacielem, a jest wrogiem najgorszym, bo nawet nie tym wrogiem, jakiego zobaczycie w filmach akcji - nie, jest wrogiem jakiego widywaliśmy w kreskówkach lat '90, nieporadnym, głupim i wiecznie z siebie zadowolonym (bez wyraźnego bądź żadnego powodu).


Mieszkacie więc ze swoim wrogiem pod jednym dachem - proszę to sobie wyobrazić - mieszkacie z nim, a do tego karmcie gadzinę i dbacie, staracie się dbać. No i pewnego dnia myślicie sobie, żeby tu kupić może nowy, piękny dywan. Dywan co prawda jest biały, ale z drugiej strony jedyny ładny i w ludzkiej cenie, jaki widzieliście w tym roku, i tak fajnie by pasował, i tak fajnie by się prezentował na zdjęciach i ogólnie czujesz te duńskie, modne szczęście w tym dywanie; widzisz siebie z goracą czekoladą, jak na nim siedzisz - jasne, nie dzisiaj i nie jutro, bo gorąco, ale może za pół roku w pierwszy dzień świąt, może wtedy usiądziesz? Sprzedane.


Mija jeden dzień. JEDEN, no i zostajesz sama. Dbasz, żeby pies nie biegał po dywanie zaraz po spacerze, bo nie chcesz, żeby z białego dywan stał się szary. Ale pies ma już inny plan dla Twojego dywanu - faktycznie, po co ma być szary, pies nie lubi szarego - ale można ów piękny, nowy, puszysty i dziewiczy dywan wymalować na brązowo, prawda? Można puścić na niego pawia, puścić w sekundę, kiedy Pani się odwraca i kiedy nie daje się żadnych znaków, że coś jest nie tak. Można bez ostrzeżenia wypluć z siebie coś wielkości dwóch kotów i można to zrobić precyzyjnie, żeby nic BROŃ BOŻE nie spadło na podłogę - wszystko musi w końcu zostać na dywanie. Można. I w ten oto sposób już się nie nudzę, bo zapieram, tylko po to, by rano okazało się, że niedokładnie zaprałam.


Pies dumny z siebie, dywan wymalowany lepiej, niż zrobiłby to sam Pollock. Suka się cieszy, ja trochę mniej, ale zdążyłam wybaczyć. Jest nowy dzień, narzeczony jak wróci, to zapierze jeszcze raz, bo lepszy jest, ma silniejsze ramiona i lubię się nim wyręczyć, jak już wspomniałam. Nie patrzcie na mnie krzywo, wszyscy lubimy się czasem wyręczyć naszą drugą połówką.


Więc jest ten drugi dzień, wychodzę do pracy, ale zaraz - nie - nie wychodzę. Pies zniszczył dywan, czas spóźnić mnie do roboty. No i jak nie ma tego chłopa, to postanawia lizać osę. Bo kot poluje, zjada, jest sprytny; pies nie jest, ale ma wiarę w siebie. Pamiętajcie, jest tym nieproadnym czarnym charakterem z kreskówki, więc nie dość, że jakiś taki krzywo narysowany i coś tam nie gra w tym wyglądzie, to jeszcze, co du dużo mówić - debil. I liże tę osę, mimo moich lamentów i żegnając mnie, gdy wychodzę, ukazuje krzywą mordkę, którą osa dziabła i nie wiem. Nie wiem, czy zostawić ten nos, niech puchnie - może się udusi, może to już koniec? Ale potem myślę znowu - przecież kochasz psa, przecież bez tego czarnego charakteru Ty nie możesz być bohaterem swojej kreskówki - więc idę do apteki, która jest zamknięta; wracam, znowu idę; czekam. Nic się nie dzieje, więc idę do roboty, spóźniona.