Sunday, September 6, 2020

Witajcie znowu, jak zwykle po długim czasie.

Bez zbędnych ceregieli - tak, nie było mnie chwilę, ale też mieliście Pandemię (a nawet wciąż macie), więc było się na czym skupić i czym interesować. 

Przez ten cały czas, kiedy mnie nie było, zajmowałam się czymś bardzo ciekawym, a mianowicie... Kuchnią Wegańską :)Tak, jestem weganką! Słowa, których myślałam, że nigdy nie wypowiem, a już na pewno nie z radością... A jednak! 

Sam proces przebiegał bardzo naturalnie... Już od dłuższego (kilka lat) czasu przebąkiwaliśmy z mężem coś na temat zaprzestania spożywania mięsa - mężowi było szkoda zwierząt, a mi przede wszystkim planety. Nigdy jednak nie poszliśmy dalej, niż tylko biadolenie - jakież to częste, prawda? ;) Wszyscy się martwimy, wszyscy jesteśmy mądrzy, wszyscy mówimy, że plastiku jest za dużo... No, nie kupić napoju ze słomką każdy może, ale co z tym, gdzie problem zużycia wody, i zużycia - najprościej mówiąc - naszej kochanej Ziemi, leży naprawdę? 

Dobra, umoralnianie będzie innym razem - każdy, kto uparcie będzie pozostawał przy pałaszowaniu mięska, na pewno w którymś momencie zmuszony będzie do pałaszowania tego, które zostanie stworzone w laboratorium, ale mi nic do tego. Nie spadłam z nieba i nie niosę ze sobą kołczanu sprawiedliwości, czy jak to się tam mówi... Chciałam po prostu się pochwalić tym, czym niesamowicie się jaram i cieszę od prawie roku!

Ale po kolei... Wegetarianami jesteśmy od prawie roku - może z tą małą wzmianką, że mojemu mężowi zdarzało się spałaszować kotlecika u babci... No trudno, nie ma się czego wstydzić, zwłaszcza, że u nas zmiana przyszła bardzo naturalnie - po prostu stopniowo kupowaliśmy co raz mniej mięsa, aż w końcu przestaliśmy kupować je wcale... Stanęłam wtedy w kuchni, i spytałam: Ej, czy my jesteśmy wegetarianami? Odpowiedź otrzymałam krótką, ale na temat: Chyba tak. 

Apetyt jednak rośnie w miarę jedzenia, prawda? No właśnie. Mięsa nie brakowało nam wcale, ale sery i jaja to inny temat - przecież od babci dostajemy pyszne, wiejskie jajka, a od teściowej płyną sery prosto ze Szwajcarii. No to jak z tego zrezygnować? A czy to nie będzie niewdzięczne? 

Słuchajcie, co jak co, ale nikt za Was życia nie przeżyje, i niestety, ale jeśli ktoś do siebie bierze Wasze wybory żywieniowe, to trzeba przyznać, że jest to jego problem, a nie Wasz. Zakupiliśmy trzy jadłonomie, przejedliśmy wszystkie jajka od babci i pozostałości produktów pochodzenia zwierzęcego, i wtedy odbyła się kolejna poważna rozmowa, która przebiegła podobnie do tej powyżej... ;)

Nie będę pisać o tym, o ile lepiej czuje się na diecie roślinnej, o tym, jak lepiej śpię, a moje treningi mniej mnie męczą, bo zwyczajnie nie wiem, czy tak jest - czy czuję się lepiej? Nie wiem, czuję się dobrze, ale zawsze czułam się dobrze. To, co uważam za wielką zaletę, to fakt, że moja dieta jest teraz bardzo urozmaicona, sięgam po rzeczy i przyprawy, po które nie sięgałam wcale, bądź sięgałam bardzo rzadko. Na pewno podoba mi się to, że nie przykładam ręki do całej tej tragedii, jaka rozgrywa się przed naszymi oczami, i że zjadam więcej witamin. Jara mnie szukanie wegańskich słodyczy w markecie, albo pieczenie brownie ze słodkich ziemniaków. Strasznie się cieszę, że jest przede mną ogrom nieodkrytych rzeczy - serio! Że na święta zrobię wegańskie potrawy, i że zjem cytrynowe familijne - bo one też są wegańskie! 

W sumie, jak teraz o tym myślę, to nie wiem jaki jest cel tego posta - ale na pewno będzie ich więcej. Jak znacie jakieś ciekawe przepisy na kuchnię roślinną, to dawajcie cynk w komentarzach! A, no i jak ten post zabrzmiał jak protekcjonalne pieprzenie nawróconej weganki to przepraszam... Nie tak miało być - to, co jest na Waszym talerzu, to Wasza sprawa.


No comments:

Post a Comment