Saturday, August 18, 2018

Kiedy lubisz swoją pracę, to nie przepracujesz dnia w życiu... czy coś takiego.

Wasza praca łączy się z Waszym hobby? Lubicie ją chociaż? Jeśli nie, to czy macie coś, do czego dążycie w wolnym czasie, by któregoś dnia rzucić znienawidzoną robotę w bardzo dramatycznym stylu (albo zwyczajnie, dla tych nielubiących palić mostów) i odjechać w stronę zachodzącego słońca, ku ciężko wypracowanej karierze, którą jednocześnie uwielbiacie? A może po prostu wykonujecie pracę, która jest taka sobie, ale daje radę? Albo zależy Wam tylko na wypłacie (w korporacji ciężko jest, by zależało nam na czymkolwiek innym - przynajmniej mi się tak wydaje)?  Jest jeszcze jedna opcja, możecie być tymi ludźmi, którzy chodzą do pracy na osiem godzin tylko po to, by odbębnić swoje, i wracając do domu włączyć się na nowo.


No to jak jest z Wami? Jeśli bardzo lubicie swoją pracę, to jak do tego doszliście? A może od początku chcieliście robić to, co robicie teraz? Może nauczyliście się lubić swój zawód? 

Czasami idziemy do zwyczajnej roboty, i po jakimś czasie uczymy się ją lubić ze względu na ludzi i pewien rodzaj komfortu, który daje nam wykonywanie obowiązków, które dobrze znamy, i które wykonalibyśmy doskonale i szybko nawet w środku nocy. Ja zdecydowanie jestem osobą która przez ten drugi czynnik potrafi sama siebie przekonać, że nie jest tak źle - ale czy warto? Czy naprawdę warto spędzać 5/7 tygodnia na wykonywaniu obowiązków, które "nie są takie złe"? 


Kurde, sama nie wiem - nie zrozumcie mnie źle - wiem, że gdzieś pracować trzeba, tak jak trzeba się za coś utrzymywać - ale sama nie poradzę nic na to, że od czasu do czasu dopada mnie związany z tym ból dupy. Patrzcie - żyjemy w czasach blogerów, jutuberów i innych "self-made'ów", którzy w kółko nas przekonują, by robić to, co kochamy - i żebyśmy najlepiej robili to za duże pieniądze. Nie jest ciężko spojrzeć na swoje życie i zastanawiać się, czy na pewno zrobiłam wszystko, co trzeba, by mieć pracę, w której się spełniam i którą lubię? 


Do tej pory byłam osobą, której nie przeszkadza żadna praca - jasne, czasem sobie ponarzekałam, ale to by było na tyle. Nie przynosiłam pracy do domu i miałam energię na wszystko zaraz po niej. Byłam tym typem, który idzie na zmianę ją odpękać, a potem dobrze się bawi po niej (dobrze się bawi w moim wydaniu oznacza pójście z mężem na kawę, albo granie w gry planszowe - nie wyobrażajcie sobie dzikich imprez) Niestety (albo stety?) im jestem starsza (i im więcej naoglądam się instagramowych idealnych żyć, i jutuberowych sukcesów nastolatków) tym bardziej przeszkadza mi praca, której nie lubię. 


Nie dość, że nie kupuję korporacyjnych gadek - nie cieszą mnie pochwały, procesy, czy wyjaśnienia, że coś ma być tak, a nie inaczej, bo tak - to jeszcze w kółko ktoś ma do mnie pretensje o to, że nie chcę się pojawiać na team eventy (bardzo rzadko zdarza się, że chcę widzieć ludzi z pracy po pracy - co nie jest niczym osobistym, po prostu nie jestem "people person"), nie jestem entuzjastycznie nastawiona do klasycznych korpo-głupot i denerwują mnie bzdurne spotkania, które nic nie wnoszą, a wszystkie rzeczy mówione są tam na siłę - bo przecież trzeba coś pokazać. 

Ostatnio nie umiem pogodzić się z tym, że od poniedziałku do piątku robię coś, co mnie kompletnie nie interesuje. Na domiar złego, to rzutuje na mój czas wolny - bo po pracy wracam tak zmęczona, że nie mam już ochoty na nic innego. Czuję się, jakby ktoś wysysał ze mnie życie - serio! Wiem, jak dramatycznie to brzmi, ale to też zwraca moją uwagę na to, jak ważne jest to, by robić coś, co się lubi. Niestety jeszcze nie jestem jednym z tych szczęściarzy. 



Generalnie ten wpis sprowadza się do tego, że chyba warto bardziej zaangażować się w coś, co się lubi, by kiedys można było z tego żyć - jak myślicie? Czy powinniśmy dążyć do takiego stanu rzeczy, czy pogodzić się z tym, że nie każdy może coś takiego osiągnąć i jednak większość z nas jest po prostu szaraczkami wykonującymi zwykłe zawody - bo i takich potrzeba? 

Monday, August 6, 2018

Wieś, czy miasto?

Jakbyście kiedyś zadali mi te pytanie, bez wahania odpowiedziałabym, że wolę miasto - jest więcej do roboty, są muzea, knajpy i inne tego typu rzeczy - w sumie, to nawet jak nie masz z kim, to możesz porobić wiele. Trzymała się swojego przekonania o wyższości miasta nad wsią bardzo długo i z wielkim uporem - im większe, tym lepsze, ciekawsze i fajniejsze. 


Później przyszły obowiązki, praca, chęć zadbania o siebie i całkowity brak energii i odwagi, by spać po 3godziny na noc i biec z uśmiechem do pracy. Już od paru lat coraz bardziej i bardziej zaczęłam sobie cenić święty spokój, możliwość odpoczynku i brak zbędnych frustracji czy stresów. Ostatecznie ja i mój mąż wylądowaliśmy w miejscu, w którym miasto nie podoba nam się już wcale, a jedyny sens widzimy w mieszkaniu na wsi - takiej typowej wsi, o której ktoś mógłby nawet powiedzieć, że to dziura.


Wiem, że wiele osób się ze mną nie zgodzi, bo na takich wsiach często królują stare przekonania na temat wszystkiego, powtarzane z pokolenia na pokolenie; każdy o każdym wie wszystko i wszystko jest wszystkich sprawą. Wiem, że ciężej jest się tam wyrwać z domu i ludzie mówią, że z takich miejsc się wyjeżdża - a nie do nich przyjeżdża - ale nie mogę się wyleczyć z mojej fascynacji takim właśnie życiem. 


Wolałabym już chyba usłyszeć od czasu do czasu, że jestem dziwna; albo, że ktoś mnie obgaduje pod sklepem; albo nawet, żeby Pani z domu obok spojrzała na mnie dziwnie, bo nie pozwalam głaskać swojego psa. Pewnie byłabym też znana jako "ta dziwna, co z prawie nikim nie rozmawia", ale jakoś mi to za bardzo nie przeszkadza (możliwe, że to dlatego, że teraz moje życie toczy się w mieście, gdzie wszyscy są anonimowi). 


Mamy to szczęście, że planujemy budowę domu - oczywiście jest no na tyle wczesny plan, że póki co naprawdę napawa mnie to wszystko takim strachem, że boję się o tym nawet mówić znajomym. Wiecie jak to jest, jak się czegoś bardzo chce, i człowiek się boi, ze jak powie to na głos, to to zniknie? Tak właśnie mam z moim marzeniem o domu, ogrodzie, i moim prostym życiem - bez tłumów, turystów i 11 piętrowych bloków wokół mnie.

No, ale już - jest, napisane. Mówiła pewnie dalej o tym nie będę, ale wiecie - to dla mnie taki mały kroczek w przód.

A Wy? Wolicie szybsze życie w mieście, czy powolne i nudne życie na wsi? Wolicie biegać po restauracjach ze znajomymi, czy pić wino z wiejskiego sklepu z babcią?