Monday, September 25, 2017

Jesień!

Dzisiaj będzie krótko (tłum szaleje) - chciałam Was spytać, co sprawiło, że w końcu zdecydowaliście się wziąć psa? Jesteście z tych domów, gdzie rodzinie zawsze towarzyszyły czworonogi, czy sami zainteresowaliście się tematem? Widzę, że dużo osób naprawdę w imponujący sposób, bardzo konsekwentnie, szkoli psy i spędza z nimi czas - czy to frisbee, agility, czy inne IPO, ale czy to jedyny powód, dla którego taka osoba sprawia sobie zwierzaka?


cof

Osobiście bardzo długo nie chciałam mieć psa, bo nie chciałam być odpowiedzialna za cokolwiek innego, niż samą siebie (a i to idzie mi kiepsko). Nie chciałam też, żeby cokolwiek zmuszało mnie do powrotu do domu, kiedy chcę iść na miasto; albo do wychodzenia z domu, kiedy chcę oglądać telewizję. Sytuacja zaczęła się zmieniać, kiedy moja siostra zaadoptowała ze schroniska sukę. Temat czworonoga zaczął się przewijać w każdej rozmowie, a ja gdzieś po cichu czytałam artykuły i oglądałam filmiki na youtubie, coraz bardziej nakręcając się na własnego papisia.


DSC_0382

Ostatecznie moje rozważania zakończyły się pod koniec roku 2016, kiedy zarezerwowałam sukę białego owczarka szwajcarskiego (wydawał mi się dość łatwą rasą) w hodowli na Podlasiu. Zaczęłam się stresować, no bo co, jak to jednak nie dla mnie? Co, jeśli ja nie dla psa? No cóż, Justyna, sorry, ale klamka zapadła. Zapłaciłaś, weźmiesz. Głupio tak teraz się wykręcać. Ale po co ci tak właściwie ten cały pies?


Ano właśnie po to, że jak wspominałam, jestem leniuszkiem. Po to, że nie chcę być za nic odpowiedzialna i po to, że tak fajnie się siedzi w domku i popija winko. Właśnie po to. Kiedy myślałam o tym, czy pies nie-tylko-na-jutub nie będzie mi tak naprawdę wadził, uświadomiłam sobie, że jestem człowiekiem, jakim nie chcę być. Wiem, że to brzmi bardzo romantycznie i Disneyowsko, jakbym była czarnym charakterem przed przemianą - ale taka właśnie była prawda! Bardzo często zdarzało mi się siedzieć całe weekendy w domu wymyślając kolejne wymówki dlaczego nigdzie nie idę. Nierzadko wolałam oglądać The Office po raz osiemnasty (całe osiem sezonów, nie tylko ulubione odcinki czy zabawne scenki - tak, jestem do tego stopnia żałosna) zamiast porobić coś pożytecznego. Zaczęłam myśleć - serio wydaje ci się, że fajnie byłoby mieć psa, ale nie chcesz go wziąć, bo nie daj Boże będziesz musiała ruszyć dupę z kanapy?


IMG-20170922-WA0032


Postanowiłam, że skoro temat mnie interesuje, to nie ma co czekać kolejnych dwóch lat. No bo co? Najgorsze co mogło się zdarzyć, to wychodzenie na spacer wtedy, kiedy mi się nie chce; to ćwiczenie prostych sztuczek wtedy, kiedy wolałabym nie robić nic; to to, że kiedy po raz kolejny będę miała napad silnego niepokoju, który jest całkowicie niczym nieuzasadniony, ale nie raz i nie dwa zatrzymał mnie już w domu - właśnie wtedy pies mi pomoże, bo nie będę sama, i bo będę musiała wyjść na zewnątrz. Pies miał być dla mnie tak samo, jak ja dla niego i powiem Wam, że mimo iż nie raz mam trochę dość, to doskonale spełniamy swoje role (ja może troszkę gorzej, niż Feta).


cof

Od kiedy nasz serek bez laktozy (Lactose Free Feta, przypominam :)) jest z nami, nie zdarza się, byśmy nie wychodzili na dłuższe spacery; nie spędzam niezliczonych godzin przed komputerem, bo nie chcę jej zaniedbywać - zabawa i jakieś nawet bzdurne ćwiczenia staramy się zawsze obskoczyć. Zaczęłam pisać bloga, co zawsze chciałam robić, ale jakoś brakowało mi motywacji i inspiracji. Poszerzyłam zainteresowania. W końcu udało się też przetestować trochę teorii w praktyce, a duma z psa biegającego wokół nas tyłem jest niesamowita. Ba, nawet duma z psa, który stoi na stój! i czeka na czekaj! jest ogromna. Kiedy mam cięższy okres (zwłaszcza lękowy*), Feta naprawdę bardzo mi pomaga. Nie chodzi o samo przytulanie wesołego pieska (chociaż to bardzo duży plus!), ale też o to, że poczucie obowiązku wobec żywego stworzenia wytrąca mnie z większości ciężkich nastrojów, a i w tych głupkowatych frustracjach i troskach dnia codziennego bardzo mnie, chociaż nieświadomie, wspiera. A co, fajniej jest wrócić do pustego mieszkania, czy do merdającego ogona? No właśnie, nie musicie odpowiadać!


*Nie chcę byście myśleli, że mam ataki paniki - nie cierpię na żadne schorzenia mentalne (chociaż moja siostra pewnie by się z tym kłóciła), ale czasami mam poczucie takiego bardzo silnego, głębokiego (?) lęku; często kiedy mam wyjść z domu.

Friday, September 15, 2017

Słodkie szczeniaczki.

Wszyscy uwielbiamy szczeniaczki, prawda? Małe, słodkie noski; błyszczące oczka i niezgrabny chód - kto by na to nie pisnął z nadmiaru słodyczy? No cóż, ja. Ja bym nie pisnęła. Nie zrozumcie mnie źle - szczeniaczki na zdjęciach faktycznie są słodkie, urocze i kochane - albo te szczeniaczki na ulicy, które właściciel uprzejmie trzyma z daleka ode mnie - te też są fajne. Niestety, szczeniaczki w moim otoczeniu tracą na uroku, ich słodkie noski stają się mokrymi kichawami; ich błyszczące oczka są dla mnie niczym innym jak pustymi guzikami wbitymi w czaszeczkę; ich chód? C'mon, naucz się chodzić i urośnij, to w końcu nie będę musiała cię znosić po schodach w trosce o twoje stawy, Ty mały darmozjadzie!


DSC_0308

Justyna, z Ciebie to taka Krystyna ze spożywczaka (nie obrażając nikogo, kto pracuje w takim miejscu!), nic Ci nigdy nie pasuje, wiecznie narzekasz... Uo, uo, uo! Co to, to nie. Ja zwyczajnie kultywuję polskie tradycje, a nie narzekam; staram się być coraz lepsza w tym, w czym już jestem dobra (no a co, wam może rodzice nie mówili, żeby jak się jest w czymś dobrym, to nie spoczywać na laurach, tylko ulepszać skilla? Na pewno mówili!); udoskonalam się; talenty pielęgnuję.


I tak oto doszłam do wniosku, że po co się bronić przed tym, kim się jest? Po co udawać, że nie przeszkadza mi, że mój pies mentalnie zatrzymał się w rozwoju kilka miesięcy temu? Po co? Po co mówić, że kocham dzieci i partię? Nie ma to sensu, nie jestem politykiem, ani politycznie poprawnym nie-politykiem (chociaz Krystynę ze spożywczaka przeprosiłam tam wyżej, bo zasady wpojone mam, jestem uprzejma).


A, że żadnym z powyższych nie jestem (bo szczeniakiem też nie jestem - inteligentny żart prowadzącego, kto się śmieje przed monitorem? No kto? ... Nikt? Ok.), postanowiłam być sobą. Tak oto znaleźliśmy się tu, na placu powodów, dla których nie lubię* szczeniąt.


DSC_0253

POOP EMOJI, POOP EMOJI EVERYWHERE.


Tak, dobrze rozumiecie moje hip&trendy aluzje - pęcherz u szczeniąt nie istnieje, a zamiast układu trawiennego w słabiźnie gnieżdżą się jacyś mikro-magicy, którzy na wzór sztuczki z kapeluszem i królikiem w zawrotnym tempie i na zawołanie są w stanie wyczarować kupy. Tak, mały pies nie może skakać, biegać, schodzić po schodach, ale MOŻE SRAĆ. Gdzie to się mieści? Skąd? Jak? Do tego Feta bardzo długo nie potrafiła w żaden sposób zasygnalizować potrzeby (chyba, że jako sygnalizowanie potrzeby uznamy kucanie na dywanie i wypróżnianie się, bo to akurat szło jej nieźle), więc wypuszczanie jej z klatki było jak siadanie przy stole do ruletki w kasynie.


CZY SIĘ STOI, CZY SIĘ LEŻY, MIZIANIE PSA SIĘ NALEŻY.


Słuchajcie, rozumiem, że PRL jest teraz w modzie, ale nie rozumiem dlaczego ludzie zdają się nie pamiętać, że już nie każdemu się należy! Nie da się odbyć spokojnego spaceru ze szczenięciem. Nie, niech pani z tyłu nie krzyczy, że się da i że ludzie kochają psy! Zachowanie niektórych jest zwyczajnie załamujące. Piski, westchnięcia, oglądanie się, stanowczo zbyt intensywne gapienie i komplementy typu fajny pies! naprawdę są zbędne. Serio, nie przywitasz się na klatce schodowej, ale do mojego szczeniaka będziesz wyciągać ręce całkowicie ignorując moją obecność, bo jest taki słodki? Believe it or not, mój pies nie jest osobnym bytem, jest moją własnością! Sio!


NIE SKACZE TO, NIE BIEGA - A CZY ŻYJE? OJ ŻYJE.


Już napomknęłam, ale co tam, napomknę jeszcze raz - stwórca okrutnie to wykombinował, by w tych małych, puchatych kulkach połączyć wielkie pokłady energii z niemożliwością robienia czegokolwiek (wiem, że przesadzam, ale dajcie ponarzekać). Ni to skakać nie może, ni biegać zbyt długo, ni trzymać moczu.. Zaraz, o tym już było! Ale wiecie o co chodzi, prawda? Zanim kupiłam Fetę, naoglądałam się super sztuczek super psów, super video biegania z piesem (tak, jestem jedną z tych kobiet, które wiecznie próbują się odchudzić i wiecznie próbują zacząć ćwiczyć)) i super frisbee. Zgadnijcie co? Mały pies nie może tego robić! 


O! A wiecie, że jak mieszkacie na czwartym piętrze, to będziecie musieli tego małego psa nosić w górę i w dół po schodach (może to nawet bardziej wymagające ćwiczenie, niż te bieganie...) co najmniej osiem razy dziennie? A wiecie jak szybko owczarek staje się ciężki? No właśnie. Bardzo szybko.


NO ALE CZY ŻYJE!?


Właśnie! Żyje. Wiem, że to głupie, ale naprawdę uważam to za jedną z większych wad szczeniąt - to, ile zajmują czasu, nie to, że są żywe. Ok, było mówione, że zajmują DUŻO czasu, ale nikt mi nie powiedział, że aż tak dużo! Feta, gdy była mała, swoją energią napędzila by małą farmę w Virginii, uwierzcie mi. Niestety, odwrotnie proporcjonalnie do niej, ja swoją energią nie napędziłabym niczego. NICZEGO.


CZYSTA KARTA.


Szczenięta są super, to czysta karta! Glina do ulepienia, diament do oszlifowania! Wszystko super, ale co, jeśli nie mam szlifierki? (albo tegokolwiek, czym się szlifuje diamenty). Jestem osobą, która zdecydowanie wybrałaby dorosłego psa, gdyby nie kot, którego reakcji się bałam. Czysta karta jest ok, to prawda, ale ta czysta karta oznacza też, że psa trzeba nauczyć dosłownie wszystkiego - wszystkiego, wliczając w to wspólne życie. Wiecie, co mam na myśli? Chodzi mi o to, że szczeniak nie potrafi nawet zostać sam, bez zaalarmowania całej okolicy (przynajmniej mój szczeniak!). WIEM. WIEM, ŻE ZNOWU WYCHODZI ZE MNIE KRYSTYNA, ale ja to nic w porównaniu do mojej siostry, która kiedy Panda była mała, próbowała mi ją z rozpaczy sprzedać. 


DSC_0397

A Wy? Lubicie szczeniaki, czy wolicie dorosłe psy? Myślicie, że przesadzam, a te małe kreaturki to sama słodycz?


*a może i Wy nie lubicie?

 

Monday, September 11, 2017

Poniedziałki.

Postanowiłam ogłosić mojej szerokiej publice, składającej się z mojej siostry i mnie samej, oraz przypadkowej zbłąkanej duszy od czasu do czasu, że w Dąbrowie Górniczej szykuje się wydarzenie. Zostałam poproszona o wzmiankę o nim (nie wiedzieć czemu, Pani się wydawało, że mam dużo czytelników), więc wzmiankuję - a nóż ktoś się zainteresuje, a jak nie, to nic nie tracę, prawda? (no i ta karma może do mnie wróci, wiecie, że ja miła, to i dla mnie mili, i człowiek człowiekowi owczarkiem szwajcarskim).


edf

Zatem uwaga, uwaga: 16 września w Dąbrowie Górniczej organizowany jest psi event, więc jak ktoś mieszka niedaleko a nie bardzo ma co ze sobą zrobić, to wydaje mi się, że warto się wybrać, zanim nas dopadnie sroga zima i przewlekłe choroby, takie jak: wolę siedzieć w ciepłym domku, niż wychodzić na mróz. 


Link do wydarzenia na fb: https://www.facebook.com/events/290660408007498/


Wspomnę tylko, że będzie gra miejska, a kto nie lubi dobrze zorganizowanej gry miejskiej? No właśnie! Zachęcam do zapoznania się, zbłąkana duszo (bo Ty, siostro, raczej się nie wybierzesz?), może zabierzesz się do Dąbrowy!


cof

Wednesday, September 6, 2017

Kiedy nie masz siły, albo masz - ale lenia.

Cześć! Ostatni tydzień byłam w domku zupełnie sama i mam pytanie - jak Wy, ludzie będący samotni i biorący po dwa psy (albo i więcej!) sobie radzicie? Czy to kwestia nie bycia takim małym leniuszkiem, jak ja, motywacji, samozaparcia, czy nieustającej pasji do psiego tego i owego (Boże, nie ma tu żadnego podtekstu, żeby nie było!)?




[caption id="attachment_1076" align="alignnone" width="5472"]feta2 fot. Martyna Rudnicka[/caption]

Przechodząc do rzeczy - zostanie z Fetą sam na sam (no dobra, niezupełnie sam na sam, bo towarzyszyła nam jeszcze moja urocza kicia) doprowadziło mnie do granic wytrzymałości i wyssało ze mnie wszystkie pokłady energii, jakie kiedykolwiek miałam. Wychodzenie na trzy spacery dziennie, z czego jeden ten dłuższy, plus praca na pełen etat, do której sam dojazd zajmuje około godziny, zabiły moje nadzieje na lepsze jutro i uświadomiły, że owe jutro faktycznie mogło być wczoraj. Nie będę tutaj nikogo okłamywać - było kilka dni, kiedy Feta w ogóle nie doświadczyła długiego spaceru, bo sama myśl o mijaniu się z psami (nadal pracujemy nad szczekaniem i darciem japiszona - odpuśćcie mi, jestem w tym nowa!), sporadycznym ciągnięciu (.. no mówię przecież, że nad tym pracujemy!) czy zwyczajnie o tym, że po powrocie będę musiała jeszcze ogarnąć mieszkanie i ugotowac sobie obiad, uwieńczając dzień zabawą z Franką, powodowała, że nie potrafiłam się zmotywować do niczego ponad szybki spacerek po osiedlu.


Wiem, wiem, że brzydko. I wiem, wiem, że a co Ty sobie myślałaś, jak kupowałaś psa, że nie trzeba będzie z nim chodzić?; Ej! Oczywiście, że wiedziałam, że trzeba będzie wychodzić! Proszę się nie denerwować, po prostu jestem rozpieszczonym przez życie białasem, który przyzwyczajony do obecności swojej drugiej połówki, wsparcia i czyjegoś towarzystwa nie zawsze potrafi zachęcić samego siebie wystarczająco skutecznie do rzeczy, które należałoby robić. Przeciez to tak po cichu; przeciez dopiero wróciłam z pracy, bo tramwaj się zepsuł; przeciez jeszcze muszę poćwiczyć i zjeść; umyć się; przygotować na rano... Przecież nikt nie widzi, że pies wyszedł tylko na 20 minut. Cichutko, wewnętrzny leniuszku, nikomu nie powiemy.


No cóż, WINNA. Animal neglect. Na szczęście w tym kraju nikt nie daje powaznych kar za znęcanie się nad czworonogami (ok, nietrafiony żart, bardzo wszystkich przepraszam!)




[caption id="" align="alignnone" width="800"] fot. Martyna Rudnicka[/caption]

Dobra, przestańcie krzyczeć, że kolejna nieodpowiedzialna wzięła sobie psa do zabawy, że wzięła, bo biały i ładny i żeby zdjęcia robić i tyle. Nie jest tak, przecież widzicie, jak ładnie razem pozujemy, przecież widać miłość, co nie? (Nie!). Wiem, że źle robię, jak tak psa zostawiam w domu i tylko sikupy robi, ale dlatego właśnie się przyznaję - mea culpa - i proszę o pomoc.


Głównie problem polega na tym, że kończą mi się pomysły co do tego co można robić w domu, kiedy już wiecie, że natury się nie oszuka i kanapa woła zachęcająco, uwodzi, a podwórko milczy obrażone i złowrogo potrząsa gałązkami drzew. Nie szukam tu zamiennika dla spaceru, wiem, że pies musi chodzić na spacery (to akurat było na początku książki o psach, więc to wiedza, której nitk mi nie odbierze!), ale szukam czegoś, czym możemy się zająć w domu. Jak na razie Feta dość często dostaje matę węchową, którą niestety trzeba wymienić na większą (ta, którą ma, jest bardziej dostosowana do jej wielkości sprzed kilku miesięcy... no nie rzucajcie kamieniami!), więc zajmuje jej naprawdę niewiele czasu, by całą rozpracować. To samo tyczy się konga - poza tym - szukam zajęć dla nas obu, żebyśmy sobie budowały więź w ciepłym zaciszu domowym, kiedy na zewnątrz 35 stopni, albo coś.


Kiedy była mała często można się z nią było choćby pobawić, niestety teraz jej wielkość bardzo kłóci się z wielkością naszego mieszkania i jest to raczej niemożliwe, albo bardzo uszkadzające przedmioty wokół nas (to nawet nie jest żart, moje ściany mają tyle wgnieceń od stolików, na które Fuczi wpada, że niedługo będę potrzebowała osobnej szafki na zaprawy do łatania ich).




[caption id="attachment_1081" align="alignnone" width="5472"]feta5 fot. Martyna Rudnicka[/caption]

Chciałabym się zając jakimiś zabawami, które każą psu myśleć (na pewno więcej myśleć, niż biegać i wpadać na przedmioty!), albo węszyć, ale niekoniecznie zawsze węszyć w macie węchowej. Uspokajające żucie i mymlenie też jest mile widziane! Może macie jakies pomysły, czym co zastąpić? Ja np. zauważyłam, że Fecie o wiele więcej czasu zajmuje rozpracowanie kokosa, niż wyciumanie konga, jednak nie daję go jej zbyt często, bo boję się, że w zbyt dużych ilościach mógłby jej zaszkodzić. Jakieś inne pomysły?


edf

Jak Wy się motywujecie do codziennego, wystarczającego zajmowania się psem? Wiecie, chodzi mi o te dni, kiedy naprawdę Wam się nie chce. No bo to chyba niemożliwe, że tylko ja tak mam? A w domu? Kiedy leń jednak Was pokona, czym łatwo i przyjemnie zabawić czworonoga, żeby aż tak bardzo nie cierpiał, nie nudził się i nie zastanawiał, czemu akurat Ty go wziałeś, jak mógł mieć normalnego fit pana i panią, którzy codziennie biegali by z nim po lesie? Przeciez nikt nie chce być wyrodnym rodzicem, prawda? Pomocy! Porady!


PS. Sprawa jest pilna, bo jestem prawie pewna, że tydzień temu Feta planowała ucieczkę i zostanie dzikim wilkiem, bez ograniczeń ludzkiego świata.


PPS. Bardzo proszę bez hejtu! Jakby ktoś polecił jakieś fajne książki dotyczące mind games z piesełem, albo zwyczajnie spędzania czasu razem w domu tak, by nam się nie nudziło, to też bardzo bym chciała, żeby uchylił rombka tajemnicy!

Monday, August 7, 2017

Psie haj faszyn (?).

Pamiętacie tego posta, w którym chwaliłam Warsaw Dogi i byłam taka zachwycona? Cóż, chyba pozwoliłam się oczarować paczuszką, listem, zabawnym pozdrowieniem i rózowym karabińczykiem. Nie zrozumcie mnie źle, nie chcę pisać, że smycze i inne akcesoria są do dupy, ale po kilkutygodniowym używaniu nie jestem już taka zachwycona.


IMG_20170806_181334682

W tygodniu mój pies nie wychodzi na spacery po lesie, czy po polach. Od poniedziałku do piątku jesteśmy klasyczną parą miejską, zarzucamy szeleczki i niezbyt długą smycz i idziemy powozić się po dzielni. Wydawało mi sie, że nie powinno to być zbyt wymagające dla psich akcesoriów, szczególnie tych brudnoodpornych i chwalonych za wygląd (bo chwalić coś za wygląd nalezy przede wszystkim wtedy, kiedy ten wygląd chociaż trochę się utrzymuje, prawda?). Niestety w przypadku Warsaw Dogów (i moim, może Wy macie inne doświadczenia?) zachwycający (bo akcesoria są naprawdę fajne!) dizajn bardzo szybko ustąpił. Nie wiem na czym polega brudnoodporność smyczy, która brudzi się tak samo jak taśma z Obi, z której zrobiłam linkę treningową (i która wydaje mi się czystsza, niż droga smycz, mimo, że nie raz była ciągnięta po piachu przez Fetę) i nie wiem, jak różowy lakier z karabińczyka i czarny lakier z kółeczka tak szybko mogły odprysnąć? Mój pies chodził na nich może dwa tygodnie (mając 4-5 miesięcy), a akcesoria już zaczynały wyglądać jakby miały co najmniej pół roku, nie wspominając już tego, że karabińczyk od przepinanej smyczy już bardzo się zacina i ciężko chodzi. :(


IMG_20170806_181227003

Feta jest moim pierwszym psem, więc może po prostu przesadzam, ale naprawdę oczekiwałam, że jeśli płacę za smycz o wiele więcej niż za zwykłą linkę, na której szary Janusz spod piątki prowadza Fafika (z którą nie jest nic nie w porządku, po prostu śmieję się z własnej potrzeby wymagającej ode mnie, by wszystko, co mam, było ładne), to otrzymam coś więcej, niż odpryskującą różową farbę i zielone trójkąciki.


Wiem, wiem, po co pisałam, że tak mi się podoba? No bo mi się podobało, zanim zaczęłam używać! Wiecie, jak to młodzież - wygląd ponad praktycznością. Ale już się poprawiłam!


Pomijając wszystko, najbardziej irytujące w Warsaw Dogach wydaje mi się to, że są bardzo ciężkie, więc pies prowadzony na obroży w kółko przekłada łapę przez smycz i się zaplątuje, bo kółeczko z karabińczykiem spadają mu pod mordkę. Do tego smycz podczas deszczu bardzo szybko nasiąka wodą co tylko zwiększa dyskomfort trzymania jej w dłoni (czy jest sucha, czy wilgotna, bardzo tnie ręce, jest nieprzyjemna w dotyku). Wiem, że smycz to nie poduszka, a ja nie jestem księżniczką o aksamitnych dłoniach, ale to mój narzeczony przede wszystkim na to narzeka! A jeśli chłop narzeka na coś takiego, to naprawde coś musi być na rzeczy. Dla kontrastu wiem, że w choćby Kudłaty Art, gdzie moja siostra kupuje smycze, ten problem nie istnieje, bo smycze mają mięciusie podszycie (przy okazji są sporo tańsze).


Screenshot_20170806-203123

Nie chcę robić nikomu czarnego PRu (ale to chyba nie problem, bo publika na tym blogu jest własciwie żadna), po prostu nie wydaje mi się, że priorytetową sprawą powinien być wygląd psich akcesoriów. Od tak drogich rzeczy (porównując do innych firm) spodziewałam się czegoś lepszego. Teraz nie wiem, czy to ja wydziwiam, czy stałam się ofiarą artykułów sponsorowanych? Może troszkę i tego, i tego.


A Wy polecacie jakieś firmy szyjące psie akcesoria? Tylko tak na serio, a nie, bo modnie, albo bo dostałam od firmy za friko. ;) Bardzo chciałabym usłyszeć Wasze rekomendacje, albo może i ochrzan, że Warsaw Dogi są mega ekstra, a ja jestem małą marudą.

IMG_20170806_181200608

Tuesday, August 1, 2017

Osy i Pawie.

Pies powinien być najlepszym przyjacielem człowieka, prawda? Tak nam się w sumie wmawia od dziecka. W filmach czworonogi gadają i ratują życie jakichś zagubionych dzieci; w kreskówkach są sprytnymi i zabawnymi stworzeniami; w serialach zawsze przyjdą przytknąć mokry nos do nogi, gdy główny bohater popada w depresję. PRAWDA? No prawda, przeciez nikt nie zaprzeczy. No to powiedzcie mi teraz, proszę - nie wiem, może ktoś na coś wpadnie, może ktoś wyjaśni mi sytuację - gdzie był mój pies, kiedy te wszystkie inne psy uczyły się być bohaterami i przyjaciółmi?


Zostałam sama, na dwa dni, wiem, wiem, to nie jest długo - ale sama. Przypominam, że jestem leniem i lubię się czasem wyręczyć narzeczonym wykorzustując jego bezwarunkową miłość do mojej osoby, tak samo bezgraniczną jak i niezrozumiałą. No, ale mam go, mam go i się zakochał, więc wykorzystuję sytuację, bo lubię i uważam, ze mogę, a przy okazji też go kocham, więc chyba nie jest źle. Nie narzekamy. Albo nie narzekam.


Ale zostawił mnie, pojechał niby do pracy, a niby na wypad męski, bo wieczorem było piwo, więc na pewno czas spędzał milej niż ja z tymi dwoma futrzastymi potworami. Ja zostałam sama na polu bitwy, i małe pluskwy to wyczuły, że skład osłabiony i można igrać z losem a niebezpieczeństwu grać na nosie.


Justyna, ale co się stało? Powiedz, czy dom spłonął? - możecie spytać. NIE, dom nie spłonął - odpowiem - ale moje poczucie komfortu i moja jakość bytu, moje modne hygge i inne sczezły, a to wszystko przez tego PSA. Kot był grzeczny, kot umie się zachować, ale pies nie umie, no nie umie. Powinna być przyjacielem, a jest wrogiem najgorszym, bo nawet nie tym wrogiem, jakiego zobaczycie w filmach akcji - nie, jest wrogiem jakiego widywaliśmy w kreskówkach lat '90, nieporadnym, głupim i wiecznie z siebie zadowolonym (bez wyraźnego bądź żadnego powodu).


Mieszkacie więc ze swoim wrogiem pod jednym dachem - proszę to sobie wyobrazić - mieszkacie z nim, a do tego karmcie gadzinę i dbacie, staracie się dbać. No i pewnego dnia myślicie sobie, żeby tu kupić może nowy, piękny dywan. Dywan co prawda jest biały, ale z drugiej strony jedyny ładny i w ludzkiej cenie, jaki widzieliście w tym roku, i tak fajnie by pasował, i tak fajnie by się prezentował na zdjęciach i ogólnie czujesz te duńskie, modne szczęście w tym dywanie; widzisz siebie z goracą czekoladą, jak na nim siedzisz - jasne, nie dzisiaj i nie jutro, bo gorąco, ale może za pół roku w pierwszy dzień świąt, może wtedy usiądziesz? Sprzedane.


Mija jeden dzień. JEDEN, no i zostajesz sama. Dbasz, żeby pies nie biegał po dywanie zaraz po spacerze, bo nie chcesz, żeby z białego dywan stał się szary. Ale pies ma już inny plan dla Twojego dywanu - faktycznie, po co ma być szary, pies nie lubi szarego - ale można ów piękny, nowy, puszysty i dziewiczy dywan wymalować na brązowo, prawda? Można puścić na niego pawia, puścić w sekundę, kiedy Pani się odwraca i kiedy nie daje się żadnych znaków, że coś jest nie tak. Można bez ostrzeżenia wypluć z siebie coś wielkości dwóch kotów i można to zrobić precyzyjnie, żeby nic BROŃ BOŻE nie spadło na podłogę - wszystko musi w końcu zostać na dywanie. Można. I w ten oto sposób już się nie nudzę, bo zapieram, tylko po to, by rano okazało się, że niedokładnie zaprałam.


Pies dumny z siebie, dywan wymalowany lepiej, niż zrobiłby to sam Pollock. Suka się cieszy, ja trochę mniej, ale zdążyłam wybaczyć. Jest nowy dzień, narzeczony jak wróci, to zapierze jeszcze raz, bo lepszy jest, ma silniejsze ramiona i lubię się nim wyręczyć, jak już wspomniałam. Nie patrzcie na mnie krzywo, wszyscy lubimy się czasem wyręczyć naszą drugą połówką.


Więc jest ten drugi dzień, wychodzę do pracy, ale zaraz - nie - nie wychodzę. Pies zniszczył dywan, czas spóźnić mnie do roboty. No i jak nie ma tego chłopa, to postanawia lizać osę. Bo kot poluje, zjada, jest sprytny; pies nie jest, ale ma wiarę w siebie. Pamiętajcie, jest tym nieproadnym czarnym charakterem z kreskówki, więc nie dość, że jakiś taki krzywo narysowany i coś tam nie gra w tym wyglądzie, to jeszcze, co du dużo mówić - debil. I liże tę osę, mimo moich lamentów i żegnając mnie, gdy wychodzę, ukazuje krzywą mordkę, którą osa dziabła i nie wiem. Nie wiem, czy zostawić ten nos, niech puchnie - może się udusi, może to już koniec? Ale potem myślę znowu - przecież kochasz psa, przecież bez tego czarnego charakteru Ty nie możesz być bohaterem swojej kreskówki - więc idę do apteki, która jest zamknięta; wracam, znowu idę; czekam. Nic się nie dzieje, więc idę do roboty, spóźniona.


 

Monday, July 31, 2017

PLNY i metry kwadratowe.

Wiecie kiedy małe mieszkanie okazuje się a blessing in disguise? Kiedy jesteście maniakami wszystkiego, co związane z wystrojem wnętrz oraz kiedy macie mało pieniędzy, ale duże ambicje na wspaniałe urządzenie swojego domu. Innymi słowy - kiedy jesteście podobni do mnie.


Wspominałam już o swojej manii urządzania i chociaz blog docelowo miał być o moich zwierzątkach, nie uważam, że jest coś złego w napisaniu czasami o czymś innym, co również mnie interesuje. I tak własnie jestesmy tutaj, w temacie wystroju wnętrz.


Musicie zrozumieć, że daleko mi jeszcze do długiego doświadczenia w życiu zawodowym, które czyniłoby mnie cennym pracownikiem obsypywanym złotem i tytułem menadżera; daleko mi też do osoby utalentowanej w jakiejś trudnej dziedzinie (np. wchodzenia w d...). Pieniędzy nie ma więc zbyt wiele, ale jest dobra baza - nasze własne mieszkanie, które chociaż małe, to naprawdę póki co udaje nam się urządzać w coś przyjemnego dla oka. Osobiście, kiedy mieszkałam jeszcze na stancjach nie widziałam sensu w kupowaniu zbyt wielu rzeczy - mogłoby się później okazać, że nie pasują do nowych wnętrz, albo zwyczajnie przestałyby mi się podobać, czy nie byłoby na nie miejsca w kolejnym mieszkaniu - moje wynajmowane pokoje niekiedy były bardzo malutkie (i bez okien - tak, Barcelono, mówię o Tobie), a niekiedy .. no cóż, gigantyczne. Odpuściłam temat, ku uciesze mego portfela, na kilka dobrych lat, ale wraz z własnym mieszkaniem temat powrócił.


Po pierwsze muszę wspomniec, że jeśli któreś z was posiada kawalerkę, proszę się nie załamywać. Z początku wyobrażałam sobie wszystko, co straciłam - pięknie urządzone salony; wystylizowane, przytulne sypialnie dla gości i niesamowitą kuchnię z kubeczkami poustawianymi na odsłoniętych półkach - no wiecie, tak, jak na instragramie. Później jednak przyszło do urządzania mieszkania i okazało się, że pieniądze, które mogę przeznaczyć na - w gruncie rzeczy - bezużyteczne bibeloty szybko się kończą, a miejsca do urządzenia, jak na tak małe pomieszczenie, jest mnóstwo. Szybko doszłam do wniosku, że nasze trzydzieści metrów kwadratowych to błogosławieństwo i chociaż faktycznie miło byłoby mieć w tym wszystkim dodatkowe dziesięć na sypialnię, to mój fudusz absolwenta o wiele bardziej pasuje do przytulnej kawalerki, niż do willi pod Krakowem (chociaż chciałabym, aby było inaczej!). Uwierzcie, lub nie, ale nasze mieszkanie po roku od wprowadzenia się nadal nie jest urządzone do końca. Nadal szukam czegoś, co będę mogła powiesić na ścianie i co nie bedzie kosztowało małej fortuny, a przy okazji nie będzie wyglądało tandetnie. Nasz balkon nadal wygląda, jak składzik i nadal nie spędza się tam czasu przy drinkach (co planowaliśmy robić w gorące wieczory), a dywan, który nas zadowala znaleźliśmy dopiero jakiś tydzień temu. Nie chce nawet myśleć jakby sprawy wyglądały przy sześciedzięciu, stu czy ilu by tam miało nie być metrach.


Ok., do rzeczy. TKMaxx, Zara home, H&M home i inne tego typu przybytki mogłabym odwiedzać codziennie, albo prawie codziennie. Niestety, handlowcy i wielkie sieciówki wyczuły trendy i za szkło w owych sklepach płaci się tyle, że sama się gubię - to jeszcze szkło, czy już kryształ? Z moim budżetem jestem dość oszczędna, a czasy, kiedy wydawałam jak szalona tylko po to, by później żywić się ziemniakami i chlebem z pomidorami dawno już minęły. Poza tym o wiele większą uwagę zaczęłam przykładać do tego, za co płacę i czy rzeczywiście owa rzecz jest dla mnie warta pieniędzy, na które się wyceniła (jak ładna by nie była, plastikowa waza to nadal po prostu plastikowa waza). Spoiler alert - w wymienionych przeze mnie sklepach, choć je uwielbiam, zazwyczaj nie kupuję rzeczy w regularnej cenie, bo są zwyczajnie za drogie. Owszem, sześćdziesiąt złotych to nie jest dużo, ale sześćdziesiąt złotych za kartonową torbę na chleb to już mała fortuna. Well done H&M, potrafisz sprzedać papier za cenę drzewa.


Na szczęście dla nas, biedniejszych (hi hi), mamy czas przecen. I tak bawełniane poszewki sprzedawane są po pięć złotych, a szklane wazony przestają udawać kryształowe i schodzą po dwadzieścia - to może oznaczać tylko jedno, a mianowicie, że przyszedł czas na kolejne 'uprzytulnianie' mieszkania. Staram się wybierać ostrożnie i wolę czegoś nie kupić, niż kupić, bo jakoś to będzie wyglądało, jak wepchnę to w kąt. I tak w ostatnim okresie nabyłam kilka drobiazgów.




[caption id="attachment_769" align="alignnone" width="2976"]cof 5zł/4szt. H&M Home[/caption]

Pierwsze będą coastery. Mam na ich punkcie obsesje i najchętniej kupiłabym wszystkie. Godzę się z tym, zwłaszcza, że ta mania doskonale pasuje do mojej drugiej manii - a mianowicie kubków i szklanek wszelkiego rodzaju (tak naprawdę to dopiero moja siostra uświadomiła mi, że 10zł za jedną szklankę to nie jest żadnego rodzaju okazja). Niestety, czasami jednak dam się ponieść i kupię coś nietrafionego - tak własnie było z tymi podkładkami. Okazały się papierowe (w sklepie były zapakowane i miałam jednak nadzieję, że po wyjęciu z folii okażą się bardziej trwałe) i po wylaniu na nie kawy zostały mi już tylko dwa, które pewnie niedługo podzielą los swoich towarzyszy...




[caption id="attachment_783" align="alignnone" width="2976"]cof Tiger/6zł[/caption]

[caption id="attachment_781" align="alignnone" width="2976"]dav Amsterdam[/caption]

W naszym domu jest też kilka drobiazgów (drobiazgów w większości, bo jest też masywne lustro, którego drobiazgiem bym nie nazwała) z Almi Decor, które wygrzebaliśmy ze starego mieszkania. Filiżanka ze zdjęcia jest jednym z tych drobiazgów - odmawiam używania jej i nikomu nie pozwalam tykać, bo wyjątkowo mi się podoba. Zresztą, kiedy zamieszczę update tego, jak wygląda teraz nasze mieszkanie, sami zrozumiecie, że doskonale spełnia się jako element dekoracji! (Teraz w sumie myślę, że nie powinno jej tu być, skoro miałam pokazać to, co udało mi się upolować na przecenach, no ale cóż!).




[caption id="attachment_771" align="alignnone" width="2976"]dav Wazon / H&M home / 20zł[/caption]

[caption id="attachment_772" align="alignnone" width="2976"]cof 5 zł [/caption]

Na jakiś ładny wazon cztowałam od dawna - oczywiście wyobrażałam sobie w nim piękne, białe peonie (jest takie miejsce w mojej łazience, gdzie było pusto (drażniąco pusto) od dłuższego czasu i to na te własnie miejsce szukalam wazonu, bądź jakiejś małej figurki - ale te szybko okazały się za drogie), ale skończyło się na świecy. Kiedyś jednak będzie mnie stać na to, by wymieniać cięte kwiaty dzień w dzień zaraz po tym, jak pożywi się nimi Franka - i wtedy własnie w tym wazonie będą peonie.




[caption id="attachment_782" align="alignnone" width="2976"]dav Doniczka / Pepco 5zł[/caption]

cof

[caption id="attachment_776" align="alignnone" width="2976"]cof Szyszka / Jezdnia na osiedlu / 0zł [/caption]

Jak już jestesmy w temacie kwiatów... Przez dłuższy czas bylam zmuszona do ustawiania sztucznej trawki i było to jedyne, co mogłam mieć i co wnosiło do pomieszczenia trochę... hm, życia? Nieznoszę sztucznych kwiatów, więc postawiłam na prawie tak samo nieznośną trawkę z IKEA. Niestety w domu okazało się, że nadal bardzo mi nie pasuje, zaczęło się więc poszukiwanie doniczki, która jakoś to wszystko upiększy. Wydaje mi się, że się udało - trawka stoi wysoko, nie widać więc tak bardzo, że nie jest żywą roślinką, a doniczka naprawde bardzo mi się podoba. No i szyszeczka! Mam w domu kilka, które pomalowałam złotym sprejem i wyglądaja na takie, za które w Zara Home dałabym 30zł. Polecam. ;)




[caption id="attachment_770" align="alignnone" width="2976"]cof Butelka wygrzebana na budowie[/caption]

[caption id="attachment_780" align="alignnone" width="2976"]cof Jak wyżej ;) A podziękowania dla Damiana, który nawet, kiedy grzebie w gruzach, pamięta co mi się może spodobać ;) [/caption]

[caption id="attachment_773" align="alignnone" width="2976"]cof Świeca / H&M Home / 10 zł[/caption]

[caption id="attachment_779" align="alignnone" width="2976"]cof TKMaxx / 17zł[/caption]

[caption id="attachment_778" align="alignnone" width="2976"]cof TKMaxx / 17zł[/caption]

[gallery ids="775,774" type="rectangular"]

To by w sumie było na tyle. O świecach nie będę się rozpisywać, bo jak zacznę, mogę nie skończyć. Uwielbiam świeczki i uważam, że zapalenie nawet kilku sprawia, że atmosfera staje się przytulna i domowa - choćbysmy mieli się nimi cieszyć w piwnicy. (No a miski to już częśc mojej legendarnej obsesji dotyczącej wszelkiego rodzaju naczyń).


To by było na tyle - nie chce się rozpisywac jeszcze bardziej, bo i tak marne szanse, że ktoś doczyta to do końca (albo chociaż zacznie czytać). Następnym razem będzie krócej ;) A jak jest z Wami? Też lubicie dekorować mieszkania? Urządziliście swoje od stanu surowego - tak jak my - czy musieliście iść na kompromisy i upiększać to, co już zastaliście w waszych gniazdkach?

Wednesday, May 31, 2017

No a kiedy napiszesz coś o życiu z psem?

Po opublikowaniu ostatniego posta, moja siostra zapytała mnie, kiedy w końcu zacznę pisać o życiu z psem i kotem. Na początku pomyślałam, że nigdy, bo nasze wspólne życie jak na razie skupia się na mojej medytacji, w której za mantrę służą mi słowa "Pamiętaj, że nie stać cię na drugiego psa i będziesz musiała się przyznać mamie, jeśli go zabijesz.". Przyznawanie się do porażki w moim domu nie ma sensu i miejsca mieć nie może, bo "a nie mówiłam" nigdy się nie kończy, a ironiczny uśmiech i prychanie stają się stałym elementem rodzinnych obiadów, na które, ze względu na odległość, i tak rzadko uczęszczam. Mam jednak duszę delikatną, łaknącą pochwały, więc i takich rzadkich przytyków znieść bym nie mogła. Zatem postanowione - śmierć psa (z mojej ręki) nie wchodziła w grę - pozostało coś napisać.                                                                                                    DSC_0393


Muszę powiedzieć, że dla mnie posiadanie psa okazało się najlepszym dowodem na to, że marzenia kosztują dużo pracy (ale amerykańsko zabrzmiało, co nie?). No bo mogę chyba nazwać mojego psa marzeniem? (tylko nie mówcie mojemu psu, bo jej sodówka uderzy do głowy :D) Chodziłam, jęczałam, zastanawiałam się - trochę mi było szkoda kasy, trochę wolności spędzania całych dni w mieście nie przejmując się ludźmi i tym, gdzie wpuszczają z czworonogami, a gdzie nie, trochę nie chciałam odpowiedzialności - jestem już taka, że lubię mieć tylko i wyłącznie siebie na głowie - więc chyba typowa, tj. jak większość młodych teraz? Chyba tak.


W każdym razie, jakby nie było, jakimiś krętymi ściezkami doszłam do decyzji: TAK, biorę, PŁACĘ ZALICZKĘ I BĘDĘ MIAŁA. 


Kiedy przywieźliśmy Fetę do domu (wcześniej, zaraz po odebraniu jej od hodowcy, byliśmy z nią jeszcze na kilkudniowym urlopie) od razu dostałam zdrową dawkę rzeczywistości, a mianowicie przekonałam się, jak ciężko jest latać (a nie tylko wiedzieć, że trzeba będzie to robić) z małym psem na rękach z czwartego piętra i z powrotem piętnaście razy dziennie; ile ręcznika papierowego pochłania sprzatanie siuśków w mieszkaniu i na klatce schodowej, oraz że piąta rano jest o wiele wcześniej, jeśli zamiast popijać kawkę w łóżku musisz lecieć z rozpiszczanym Wacikiem na podwórko. No i niech wszyscy pamiętają, że wszystko to robiłam do rytmu syków kota.


 

[gallery ids="562,660" type="rectangular"]

Wiadomo! Pies nie biega już na trawniczek co pół godziny (skończyła już pięć miesięcy!), ale jakoś nie wydaje mi się, bym traciła na nią mniej energii, albowiem pies okazał się mieć największy apetyt nie na parówki, nie na smaczki i nie na świecącego w ciemności frolica (ale bez soi, super dieta dla psa, wszystko czego potrzebuje to te apetyczne kółeczka! hau!) - nie, moja suka największy na świecie apetyt ma na mój czas. I tak własnie zajada się nim od kilku miesięcy, a ja nie raz się zastanawiam, czy wolę iść do domu, czy zostać w pracy na nadgodziny!


Ale do rzeczy.

DSC_0405

Przede wszystkim w moim wypadku życie z psem to naprawdę życie z psem. Nie obok niego i nie razem jako tako - nie, my żyjemy RAZEM do tego stopnia, że czasami mam wrażenie, jakby była kleszczem na mojej du... nodze. Ale wiecie, takim kleszczem, którego nie możesz wykręcić, bo już się ludzion nachwaliłaś z miną odpowiedzialnego, dorosłego człowieka, że wiesz, że ten kleszcz to obowiązek i zapewniałaś wszystkich, że tego chcesz.


Feta ma wielki problem z odpoczywaniem w domu, jesli nie jest akurat w kennelu. I tak wypuszczam ją czasami z nadzieją, że nawet jeśli nie będę miała jej na oku, będzie spokój. I tak owa nadzieja zawsze umiera w momencie, kiedy odwrócę się choćby na pięć minut. Trzask, syki, stukanie - kot goni psa, albo pies kota, czy to ważne? Któreś któreś w każdym razie goni, obie nieprzekonane, czy to zabawa, czy atak, czy trzeba uciekać, czy zostać. Mój nie-zwracający-na-nic-uwagi, a już na pewno nie na nasze mini ZOO, narzeczony nie ułatwia sprawy i nigdy, ale to nigdy nie interweniuje, chyba, że się na niego krzyknie. Ale wy już wiecie, jako ludzie w sile wieku, czym skutkuje krzyczenie na mężczyzn, prawda? Jego delikatna dusza ulega zniszczeniu, a ego w popłochu ucieka do skorupki z żelbetonu i wywieszając na klamce tabliczkę FOCH barykaduje się na dobre pół godziny. I tak zostajemy we trzy na polu bitwy - wymachująca łapami kotka, skonfundowany pies i ja, żałująca, że nigdy nie mam wystarczająco dużo motywacji, by w chiwli wolnego spakować walizkę, którą własnie teraz mogłabym wziąć i iść, po prostu iść przed siebie ku magicznej krainie Wpizdu. 


 

unnamed (1)

No dobra, dobra, ale gdzie się podział cały ten mój czas, który miałam wcześniej? Pochłonęło go ćwiczenie z pieskiem, martwienie się o piesełka, wymyślanie piesełkowi chorób tropikalnych (i nieunikalnie dochodzenie do wniosku, że piesek przeniósł owe ebole i wirusy na kota) itd., itp. You know, stuff we paranoics do.


Ostatecznie, mimo całego narzekania i przemeblowania w moim życiu, które UWIERZCIE MI, że naprawdę było życiem klasycznego lenia, kanapowca, człowieka ruszającego się nie raz jedynie do lodówki i z powrotem, nie mogę chyba powiedzieć, że żałuję. Ostatnio nawet znajoma z pracy podeszła do mnie i spytała, czy czasami jak wychodzę z psem przed pracą i jest zimno, albo zwyczajnie za wcześnie, to myślę sobie: Po co mi to było?. Bez wahania odpowiedziałam, i wiem, że odpowiedziałam szczerze, że nie. Nigdy tak nie myślę.


 

Tuesday, May 16, 2017

Cztery psie łapki na trzydziestu metrach, part tu, dwa i dy.

Przy ostatnim poście na temat mieszkania trochę popłynęłam i w zbyt dużym pośpiechu próbowałam stworzyć tak dawno już planowaną notkę, co zaskutkowało moim trwającym od chwili opublikowania jej niezadowoleniem. Na początku próbowałam to zwalczyć, ale nie wyszło - może to i lepiej, bo szczerze powiedziawszy wolałabym dodawać treści choć troszkę wartościowe, z których faktycznie ktoś (kto zabłądzi w internecie, bo jak widać zbyt dużej publiki nie mam :D), kto to czyta, będzie mógł wyciągnąć jakieś przydatne informacje, albo chociaż trochę się pośmiać. Wiem, że dużym problemem jest moja skłonność do przedłużania postów, ale modnie jest teraz myśleć, że musisz być sobą i nie zmieniać się dla nikogo - będę więc modna.


Zatem jeszcze raz - co warto mieć na uwadze i jak mieszka się z psem na małej powierzchni? Mieszka się dobrze, tak, jak już pisałam. Pamiętajcie, że dla psa wielkość mieszkania nie ma znaczenia, tak, jak już pisałam (ale ze mnie upierdliwa Hela, co nie? Jednak mam coś wspólnego z sekcją Grażyn*). Niestety dla ilości rzeczy dla psa wielkość mieszkania ma już znaczenie - może nawet nie tyle jego wielkość, co jego pojemność i pakowność.


Pierwsze co musicie wiedzieć to to, że jestem osobą szaloną jeśli chodzi o porządek, czystość i dokładnie ustawione figurki, świeczki, małe rzeźby, lusterka, kwiatuszki i książeczki. Wszystko, co znajduje się w moim mieszkaniu leży na swoim miejscu nie bez przyczyny i nigdy przypadkiem (wiadomo, mam na myśli stan mieszkania po sprzątaniu, a nie w trakcie gotowania albo układania ubrań w szafie), a odległości pomiędzy poszczególnymi ozdóbkami mogłabym odmierzać co do milimetra, nad czym ubolewa mój ciągle wszystko przestawiający narzeczony** (oczywiście doceniam, że sprząta, ale czy naprawdę nie można odstawić tej złotej szkatułki bardziej w prawo, a tę truskawkową świeczkę dalej od brzegu parapetu?)


IMG_20170509_170319382




[gallery ids="471,476,472" type="rectangular"]


No właśnie. Tak, jak wspominałam, kot mocno zweryfikował moje plany i swoim zachowaniem zmusił do kompromisów takich jak zakupienie szklarni czy pochowanie rzeczy delikatnych do szafek. Naiwnie wierzyłam, że to wystarczy. Przecież pies niszczy tak jak kot, tylko mniej, bo ma mniejszy zasięg, prawda? Nieprawda.


Pierwszą rzeczą, z której musiałam zrezygnować (mam nadzieję, że tymczasowo) był dywan. Nie dość, że wiedząc, iż zamierzam się wyposażyć w psa wybrałam białą podłogę (ej, ale kleszcze są lepiej widoczne i podłoga jest pod kolor kundla, więc nie był to tak totalnie głupi pomysł, nie?), to wybrałam też jasny dywan. Przecież pies też jasny! No tak kochani, pies może i jasny, ale jakie to ma znaczenie, kiedy na ten dywan sika? Ano właśnie. Rada numer jeden, zrezygnuj z dywanu, albo kup podkłady - nie przegonisz małego szatana za każdym razem gdy poczuje miękkość dziwnie sztucznej trawki, na której nic się nie ślizga i można sobie ulżyć. SERIO, nie dasz rady (szkoda, że ja nikogo nie zapytałam, czy dam radę, zanim mój dywan stał się czymś w czego skład oficjalnie dopisany powinien zostać amoniak). CO WIĘCEJ, siuśki psa zachęciły kota. Nie rób sobie tego drogi człowieku, nie rób.


Im mniejsze mieszkanie, tym bardziej musimy sobie zdawać sprawę z tego, że pies naprawdę wprowadzi do niego sporo swoich klamotów! Pies to nie tylko smyczka i obroża (Shine in Mint, poprzedni post, już daje przykłady przynajmniej czterech rzeczy, które warto mieć, a przecież to nie wszystko. No i przecież nawet, jakby to było wszystko, to trzeba mieć jeszcze różne modele i kolorki!), ale też torebeczki na kupy, szarpaczki, zabaweczki, klikery (jeśli używamy), kleszczołapki, cążki, smaczki, nasze kurtki i ciuszki na spacerki i tak dalej i tak dalej...


Jak już każdy zdążył zauważyć (heloł, tytuł bloga!) u mnie w domu zbyt wiele miejsca nie ma, a do tego nie jestem fanem zaszafkowiania ścian, ciasnoty, wszechobecnego nieładu i zatłoczenia, więc wszelkie podwieszane pudła prezentowane dumnie w ikea jako element efficient storage, czy inne pawlacze i zwaliste regały nie wchodziły w grę i nie były nawet brane pod uwagę przy urządzaniu mieszkania. Za długo kisiłam się w nieładnych, wynajmowanych pokojach, by przepuścić okazję urządzenia czegoś po swojemu (po mojemu, łasicowemu i psiemu ;)). Nagle słowa maksymalne wykorzystanie przestrzeni nabrały nowego znaczenia, bo chciałam wykorzystywać, ale nie zagracać. Na początku starałam się upychać wszystko po kątach - a to miałam trochę miejsca w szufladzie, a to w kuchni była wolna półka, a to znowu na wieszaku w przedpokoju było troszkę przestrzeni. BŁĄD! Niektóre rzeczy takie jak smycze, zabawki czy worki na kupę warto mieć zawsze pod ręką (chociażby w sytuacji, gdy jedną ręką łapiemy kupkającego szczeniaka, drugą klucze, a zębami otwieramy szafę, wysuwamy szufladę, przerzucamy kilka drobiazgów i w poszukiwaniu woreczka na odchody zastanawiamy się, jak nie tu je wsadziłam, to gdzie? No i czym najlepiej zmyć tę kupę z moich spodni? Oczywiście przesadzam, maluch raczej nas nie ubrudzi, jeśli szybko wyjdziemy, ale rozumiecie o co chodzi, prawda?), a jeśli nie znajdziemy dla nich miejsca już na początku, to najpewniej zaczniemy je rozkładać po całym domu - gdzie popadnie i gdzie wygodniej. Rada numer dwa, zaplanuj trochę miejsca dla psiaka, najlepiej (ale niekoniecznie) zanim się pojawi. U mnie super rozwiązaniami (i nie kłującymi w oczy) okazał się kosz (z pepco!), który służy do przechowywania zabawek, kolorowe wieszaki z Flying Tiger, puszka na jedzonko (do której codziennie rano odmierzam dzienną porcję dla mojego malucha i potem w ciągu dnia nie zawracam już sobie głowy ważeniem), kilka pudełek... Hm, po prostu spójrzcie!


[gallery ids="458,457" type="rectangular"]

[caption id="attachment_462" align="alignnone" width="4008"]IMG_20170509_165943013 Niekoniecznie latam z tą kostką na spacerki, ale lepiej to wygląda jeśli chcemy mieć je zawsze pod ręką i na wierzchu. :) Innymi słowy, kostka służy u mnie jako przechowywacz.[/caption]

IMG_20170509_165933995




[caption id="attachment_454" align="alignnone" width="4008"]IMG_20170509_170017444 Aktualnie używane smycze mają miejsce przy samych drzwiach, nakleiłam na szafę kolorowe haczyki, zamiast robić remont generalny i dziurawić ściany - smycze nie są cięzkie, a kto wie, może się rozmyślę? Poza tym świetnie sprawdzaja się też na miejsce dla nerki, jeśli mam w niej jakieś przysmaki - pies nie sięga.[/caption]

[caption id="attachment_475" align="alignnone" width="4008"]IMG_20170514_172607647 Zabawki, rzadziej używane smycze itd., itp., znajdują się u mnie w tym koszu :)[/caption]

To takie trochę połączenie braku nachalności przestrzeni, w której można coś przechować (ujęłam to jak mimoza, co nie? Chodzi mi o to, że zamiast mieć pudło z rzeczami, które zajmuje dużo miejsca, mam wszystko pod ręką i przy okazji nie kłuje to w oczy) no i na pewno praktyczności - nie potrzebowałam w końcu wieszaka na smycz, ale kosztował jedyne sześć złotych, a łatwo go usunąć, jeśli mi się odwidzi a i kot nie zrzuca co chwila smyczy, ani też nie musze jej szukać i wygrzebywać z zabawek za każdym razem, gdy jej potrzebuję (odradzam też chowanie psich rzeczy typu szarpaki, obroże i innych przez niego używanych do szaf ze swoimi ubraniami z oczywistych powodów - hej, i tak już pachniemy naszymi zwierzakami w wystarczającym stopniu!).


Rada numer trzy, nie warto od razu inwestować fortunę, by przystosować mieszkanie pod psa. Jasne, że szczenięta mają to do siebie, że niszczą, ale przecież mamy kennel, mamy czas dla nowego lokatora i mamy motywację, by zamiast meblami, bawił się nami! Poza tym, gdy np. najdzie nas myśl, że fajnie jest mieć kostkę z woreczkami tuż przy drzwiach to kupno takiego haczyka i zamocowanie/zawieszenie go tam, gdzie chcemy to kwestia dwóch minut (plus czas potrzebny na pójście do sklepu). Nie przesadzajmy też dlatego, że pies w dorosłym życiu prawdopodobnie nie będzie już takim tornadem; poza tym może się też okazać, że jakiś nasz pomysł nie jest najlepszy i wygodniej nam jednak trzymać te rzeczy gdzie indziej. Generalnie dobrze pamiętać, że mieszkanie jest nasze, a nie psa - ale my jesteśmy dla psa! Dlatego właśnie większość moich modyfikacji to coś, co mogę zawsze odwrócić, usunąć, przestawić - ewentualnie zapomnieć, że nawet wpadłam na taki pomysł :D


*Sekcją Grażyn nazywam te wszystkie Panie, które wiedzą lepiej, a wiedzę czerpią ze swoich pradawnych zapisków ukrytych pod najstarszym dębem we wsi - mądrości ludu, mądrości niepodważalnej, mądrości, której Ty nie masz.


**nasza łasica tez jest dobrym bandito, jeśli chodzi o przestawianie rzeczy na półkach, ale jest zdecydowanie za słodka, by się na nią za to denerwować.

Saturday, May 6, 2017

Shine in Mint

[caption id="attachment_325" align="alignnone" width="2336"]img_20170506_151822.jpg W końcu przyjechały moje zakupy (w ekspresowym tempie!)[/caption]

dav

Każdy wie, że fajnie jest kupić psom nowe smyczki i nowe obróżki, fajne szeleczki i adresówki, prawda? Wydaje mi się, że krótka smycz miejska, do tego jedna przepinana, obroża i szelki to naprawdę minimum, które warto posiadać. Pamiętajcie, że lepiej wydać trochę więcej, ale mieć coś w czym pies będzie się prezentował dumnie i DŁUGO, a przy okazji co nam się spodoba. Jak dla mnie Warsaw Dogi spełniają te wymogi ;)


[gallery ids="324,327" type="square" columns="2"]

Miłe dla oka opakowanie, naklejeczki, fajne i zabawne liściki. Jakość wykonania jak dla mnie spoko (ale używam od niedawna, więc wiecie!), wzory super, Feta prezentuje się elegancko :D


Zawsze lepiej wydać raz a dobrze, niż kupować kijowe smycze i dawać zarabiać zoologicznym, których fanem w ogóle nie jestem... Ej! My lecimy na spacer z kolorowymi karabińczykami (kolejna zaleta, nie? Chociaż mój facet nie przepada za tym różowym akcentem), a Wy lećcie kupować!


dav

Sunday, April 30, 2017

Cztery psie łapki na trzydziestu metrach.

Przyszła kolej na piesełka. Przypominam, że nie chodzi mi o jakiś niezbędnik przyszłego posiadacza, czy inny banał. Po prostu chcę się podzielić tym, co w pierwszych miesiącach okazało się niezbędne dla mnie i Fety, a jeśli komuś to przypomni o zakupie jakiegoś drobiazgu przed przyjazdem szczeniaka, to super. :)


Najbardziej oczywiste (poza kennelem, który dla mnie jest niezbędny) - smycze, szelki, obroże, adresówki, woreczki (koniecznie w żarówiastych kolorach z zapachem limonki, bo przecież jest łatwiej, gdy kupa zaleci nam cytrynką). Jeśli jesteście takimi maniakami jak ja, to na pewno kupicie je dużo wcześniej - ja jestem winna zakupom zaraz po urodzeniu się psiaka. TAK, nawet nie miałam ustalonej daty odbioru malucha, ale już miałam dla niego smycz, adresówkę i obrożę. Co więcej, są to rzeczy, których do dzisiaj nie może nosić, bo kupiłam je w rozmiarze na dużego psa. I to jest coś, co moge Wam szczerze polecić - tak mocno, jak tylko możecie, postarajcie się nie kupować słodziachnych smyczek dla malucha, który ma wyrosnąć na sporego zwirza - to zwyczajnie nie ma sensu, bo pies rośnie w takim tempie, że najlepiej jest zebrać pozostałości po szczeniętach znajomych i rodziny (jeśli jest taka możliwość) i czekać cierpliwie na dzień, kiedy będziemy mogli się w końcu lansować łorsou dogiem, czy innym kudłatym artem. ;)


[gallery ids="247,246,245" type="rectangular"]

dav


Kolejną rzeczą są zabawki. Zabawki nauczyły mnie (po raz kolejny), że gdy próbujesz oszczędzić na niektórych rzeczach, bardzo często może okazać się, że zapłacisz dwa(dzieścia) razy. Aktualnie nie posiadam żadnej zabawki dla psa, którą kupiłam i którą uczciwie się z nią bawiłam i która przetrwała do dzisiaj. Wszystkie się rozpadły, nawet te pseudo handmade. Nie pochwalę się zatem niczym szczególnym, bo wszystkie cuda, które do tej pory wydawały mi się zwyczajnie za drogie jak na żujki dla psa są dopiero w drodze, a reszta to już podniszczone żujki za grosze, które odpadają z gry jak mąż mojej siostry - co chwila i bez honoru*.


dav


Przy okazji zdjęcia napomknę też konga i rękawicę do odkłaczania - pierwszy przedmiot niezbędny, by uspokoić troszkę nadpobudliwego czworonoga ze zdecydowanie za dużą ilością energii; drugi dobrze pomaga zadomowić się w świecie wyparcia i iluzji, że da się odkłaczyć mieszkanie i nie budzić z sierścią w oczach codziennie rano. ;)


Dobra karma to podstawa - nie będę się rozpisywać. Jedyne, co mogę powiedzieć, to to, że warto jest ją kupić wcześniej online, żeby było troszkę taniej i żeby nie bulić potem w sklepie zoologicznym za żarełko na kilogramy. Ja nawet nie mam takiego sklepu w pobliżu, więc decyzja była dość prosta. Poza tym nie oszukujmy się - byłam tak podjarana faktem, że młoda w końcu do nas przyjeżdża, że najchętniej wykupiłabym wszystkie strony z psimi (nie)zbędnikami. Karmę w sumie wspominam tylko dlatego, że na niespożyte pokłady szczeniaczkowości fajne są też maty węchowe. Pies się trochę powysila i poniucha, a my mamy chwilę spokoju. :D No i oczywiście pamiętajmy, by zawsze mieć przy sobie smaczki! Mi się niestety na początku wydawało, że jak wychodzę na chwilkę, to po co? Nope! Weź nerkę (którą też fajnie mieć zanim pies pojawi się w domu, zamiast potem pakować oślizłe parówy do kieszeni), naładuj do niej parówek i bądź lekiem na całe zło (które czai się na zewnątrz wśród nowości) dla swojego psa.


[gallery ids="254,243,255" type="rectangular"]

Co więcej? Mniej przyjemne sprawy - cążki do pazurków i kleszczołapki. Upewnijcie się, ze macie zwłaszcza te drugie, które u mnie mimo kropelek i innych antykleszczowych zabiegów przydały się już po miesiącu użytkowania psa. Co więcej, paranoja i panika, że pieseł zachoruje od ohydnego pasożyta jest gratis, więc się opłaca!


[gallery ids="251,253" type="rectangular"]

Do posta wkradł się niezły chaos, więc chyba na tym póki co zakończę. Zawsze mogę później napisać coś podobnego, tylko inaczej to zatytułować, nie? :D


*Mąż mojej siostry uwielbia gry planszowe, ale w ogóle nie umie przegrywać. :D

Saturday, April 15, 2017

Cztery kocie łapki w kawalerce.

Jak zapowiedziałam - tak robię. Nie będę się już powtarzać co do wielkości naszego mieszkania, przejdę od razu do rzeczy.


Zacznę od oczywistych oczywistości, czyli od drapaka! Niestety przy ciasnym mieszkaniu i żałosnych zdolnościach manualnych (bo jak ktoś ma, to może sobie robić super drapaczki ze skrzynek, desek, sznurków i innych, a jak ktoś nie ma, to pozostaje mu kreatywność w kwestii wykorzystywania przedmiotów codziennego użytku). Oczywiście nie ma sensu dawać kotu do drapania czegoś, co zniszczone do niczego się nie przyda (pamiętajcie jednak, że kot nie będzie pytał :D). U mnie jako drapak świetnie sprawdza się wiklinowy kosz z IKEA (bodajże 130 zł, więc nie jakiś wielki wydatek, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że służy mi już 3 lata).


DSC_0258


 Kosz trzyma się naprawdę nieźle (jak widać na zdjęciu), a kot cieszy się dużym drapaczkiem. :)


Kolejną rzeczą, którą warto kupić mając kota i małe mieszkanie (lub po prostu nie lubicie dywanów, albo kuweta stoi w często uczęszczanym pomieszczeniu) jest wycieraczka.


DSC_0260


Oczywiście mam na myśli wycieraczkę dla kota ;) Byłam bardzo sceptycznie nastawiona do takich wycieraczek, myśląc, że to wyrzucanie pieniędzy w błoto - przecież mogę pozamiatać! Niestety mieszkając na tak małej powierzchni staje się to bardzo uciążliwe, a żwirek, mimo zamiatania, nadal był dosłownie W S Z Ę D Z I E. Wypróbowałam zatem mały dywanik, który położyłam pod kuwetą, a jego wystająca część dość dobrze radziła sobie z zatrzymywaniem piasku, który kot wynosił na łapkach.. Niestety kotek często przestawiał kuwetę, ostrząc pazurki o dywanik, a i zdarzało się, że nasiusiała na niego (na żadne inne dywany nie sika). Ostatecznie zdecydowałam się na wycieraczkę, i serio, ludzie, kosztuje 10 zł ! 10 zł, a 99% żwirku zostaje na niej, kot nie interesuje się nią wcale (pies tez nie) i do tego jest mega urocza!!! KUPUJCIE!


DSC_0264


Kolejna - szklarnia. Zdjęcie nie do końca ją ukazuje, ale mam nadzieję, że każdy wie, która to. :) Walczyłam z moim kotem długo o prawo do posiadania kwiatów, niestety walkę przegrywałam... Ale do czasu! Do czasu kupienia szklarni! Co prawda musiałam wyjąć z niej kawałek szybki, żeby moje sukulenty i kaktusy nie pozdychały, ale i tak skutecznie zniechęciła kocicę a przy okazji super wygląda (IKEA - 49.90! Kupować!)


Kot za to dostał kocia trawkę :) Też warto.


DSC_0273


Zabawki! Zabawki najlepiej jest zrobić samemu, no chyba, ze ktoś jest fanem wydawania swoich ciężko zarobionych pieniędzy w zoologicznych, które i tak przydałoby się pozamykać za to, jak traktują zwierzaki, a nie jeszcze dawać im zarobić. Kawałek sznurka, albo tasiemka całkowicie kotu wystarczą. Franka do tego lubi aportować papierek, a że zabawki szybko jej się nudzą, to naprawdę najmądrzejsze jest robienie takich pierdółek samemu - tanio i często można zmieniać, a kot na pewno nie spyta, gdzie jest metka z tej zabawki.


Troszkę zbaczając z tematu, ale nadal zostając przy mieszkaniu, fajnie jest też, gdy biorąc psa kot ma swoją "strefę bezpieczeństwa", gdzie pies nie może się dostać. Nie zrozumcie mnie źle - nie ingeruję w relacje dziewczyn i nie izoluję ich od siebie, ale kot może szybciutko uciec na blat w kuchni, na swój drapak, albo na łózko gdy ma dość Fety.


[gallery ids="228,229" type="rectangular"]

Pamiętajcie, że przy kocie nie ma sensu upierać się na delikatne ozdóbki porozstawiane na półkach - a przynajmniej póki dobrze nie poznamy pupila. Franka bardzo szybko sprowadziła nas na ziemię tłukąc moją prawie-starszą-ode-mnie szkatułkę, którą dostałam od mamy.


Tak jak widać na zdjęciach, nie mam też żadnych tapicerowanych mebli. I to nie dlatego, że teraz niemodne i niefajne! Jakbyście zobaczyli taborecik, jaki widziałam w TKMaxx, zmienilibyście zdanie! Byl cudowny, ale wiem, że przy France takie rzeczy nie mają sensu - prędziutko by je poniszczyła i zamiast zdobić, po prostu by straszyły. :( To samo (jak się okazało) tyczy się żaluzji dzień - noc, które wyglądają już jak żaluzje dzień - dzień. Nie polecam, jeśli macie kota!


Friday, April 14, 2017

Ile metrów jest w trzydziestu metrach i jak przygotować się na zwierzęcą ekspansję.

Jednym z najbardziej irytujących mnie stwierdzeń/pytań krążącym po tym świecie jest: Taki DUŻY pies do takiego MAŁEGO mieszkania??? ZAMĘCZYSZ GO. 


Otóż nie, nie zamęczę, chociaż niejednego bym chętnie zamęczyła, za takie stwierdzenie. Nie zrozumnie mnie źle - jeśli ktoś spyta, otrzyma odpowiedź przeczącą i potakując oraz ciesząc się z nowo nabytej wiedzy odejdzie ku zachodzącemu słońcu - nie zdenerwuję się wcale a wcale. Każdy może nie wiedzieć, każdy może o coś spytać i każdy może się nauczyć czegoś nowego. Niestety bardzo rzadko taki jest finał owych konwersacji, no bo przecież LUDZIE się męczą w takich małych mieszkaniach (to powiedz następnym razem swojemu psu, że skoro się nudzi, niech poczyta książkę - tak, jak to robią (niektórzy) ludzie). Nie będę się na ten temat rozpisywać, bo post ma być na temat mojego mieszkania, a nie głąbów. Chciałam tylko dać ujście swej złości! Przejdźmy do rzeczy.


30 metrów kwadratowych - tyle (prawie)dokładnie ma nasze mieszkanie. Mieścimy się wszyscy - osiem łapek i cztery nóżki (mieszkam z narzeczonym, nie jestem mutantem! - chociaż jego ciężko jest co do tego przekonać). Czy jest nam ciasno? Nie. Czy jest nam razem źle? Nie! Jest fajnie. NAPRAWDĘ.


Ja sama uwielbiam urządzać, przestawiac, upiększać - urządziłam nasze mieszkanko sama i jestem bardzo zadowolona z efektu, choć jeszcze nie ostatecznego. Niestety nie wszystko mogło być zrobione tak, jak chciałam; nie wszystko co mi się wymarzyło mogłam kupić (z powodów zarówno budżetowych jak i zwierzątkowych), a częśc rzeczy, które nabyłam szybko zawetował mój kot. No i po tym mega długaśnym wstępie przechodzimy do sedna - jak urządziłam mieszkanie, żeby było ładnie, a przy okazji animals-friendly? Jakie rzeczy dobrze nabyć, żeby pupile nie zamieniły mieszkania w ruinę, a z jakich lepiej zrezygnować? Na te pytanie postaram się odpowiedzieć w dwóch następnych notkach - jednej dotyczącej KOTA, drugiej - PSA.


Do rychłego zatem! (Narzeczony gada, że mam za długie wpisy, to dzielę ten na trzy!)


Saturday, April 1, 2017

Nie chcesz kupić psa. Wiem, że chcesz, ale tak naprawdę to nie chcesz. Ja (nie) chciałam!

Pięć powodów, dla których psa (i nasierścionego kota, który ewidentnie gdzieś znajduje koks i koksi) mieć nie chcesz. No a jeśli naprawdę chcesz, to przeczytaj chociaż, jak się zmieni Twoje życie.


• Psy mają sierść, tak bardzo dużo sierści. Serio. Wszyscy o tym mówili, a ja nie wierzyłam. Wszyscy mówili - nie kupuj długowłosego psa, bo nawet z tego krótkowłosego się sypie, jak z choinki. A ja, wtedy jeszcze szczęśliwa i tylko W POŁOWIE osierściona (ten kot, przypominam tego puchatego kota!), buńczucznie odpowiadałam, że wiem, że nie boję się, że gdy idę ciemną doliną zła się nie ulęknę... No i teraz przypominam sobie siebie sprzed nabycia Fety i myślę - SERIO? Dlaczego nikt mi nie powiedział, że te ostrzeżenia, to tak nie na wyrost i to najprawdziwsza prawda!? Kudełki są wszędzie - po półkach walają się kłaczki Franki, po podłodze - Fety. Sukienka z wesela sprzed roku zaczyna wyglądać powoli jak futro, a czysta bielizna wyściełana jest mięciutkim włosiem moich zwirzów. Gdy coś sobie odkłaczę, to wystarczy, że mrugnę, by wróciło do stanu pierwotnego zakłaczenia. Dla ludzi lubiących zrobić sobie klimatyczną focie, jak to piszą na swoim insta-appropriate Macu, dodam, że nie ma nic insta i super w zawłosionym komputerze, który, choć przetarty, wygląda jakbyście wygrzebali go z magazynu w schronisku.


• Czego jeszcze te nieznośne psy mają dużo? E.. ? Eneee... Energii! Szczenięta to praca na pół etatu i to co najmniej - weźcie to sobie do serca i przy okazji bądźcie świadomi, że mówi to osoba, której i tak się poszczęściło, bo trafiła na szczyla, który nie musi wychodzić w nocy (ale po piątej rano już tak). Jeśli chcemy być właścicielami odpowiedzialnymi i modnymi na jutubie, podkładającymi fajne nutki pod nasze super filmiki ze skaczącymi czworonogami (to tak trochę z przekąsem, nie bierzcie wszystkiego tak na serio! ... chyba, że ktoś wam mówi, że zwirz zakłaczy mieszkanie - wtedy należy wszystko, bez wyjątku, brać na serio serio) to taki szczeniak naprawdę wymaga BARDZO DUŻO PRACY. I jeśli myślisz, że jak rano wymęczysz psiaka to zyskasz pół dnia wolnego, hmm.. Myśl tak dalej, ale do owej myśli za bardzo się nie przywiązuj.


• Pamiętasz, jak śmiałaś się z tej Pani, która w pidżamie wychodzi z bloku? A jak złośliwie komentowałeś kuboty Pana z klatki obok? Pamiętasz? Ha! Teraz to Ty jesteś tą Panią, i tym Panem, i jeszcze nawet tą brzydko ubraną Helenką spod piątki, która chyba nie wie, co to grzebień. Jesteś nimi wszystkimi, czasem jesteś też trochę kloszardem, niemodną polką, i tą laską, która jest taka młoda, więc mogłaby się bardziej postarać. Ja zdecydowanie nią jestem. Jasne, wiem. Ty taka nie jesteś, lubisz się ładnie ubrać, a że masz gust, to zajmuje Ci to pięć minut i gotowe. Makijaż? Góra piętnaście minut i mogłabyś wystąpić w reklamie. No dobra, to teraz tylko modna smycz, ulubione balerinki (mam nadzieję, że w obcasach za szczeniakiem jednak NIKT nie biega) pies na ręce (dbamy o stawy) i szybciutko biegniemy pod blok. Zlizanie makijażu, zabrudzenie łapkami pięknej koszuli i zaciągnięcie rajstop? Nie martw się, mamo, zajmie mi to najwyżej trzy minutki. Butami zajmie się Burek z ósmego piętra, po którym nie sprzątnął jego człowiek. TADA!!! Uwierzcie mi, że po kilku takich akcjach odechce Wam się ładnego wyglądu w postaci super modnych laczków i czerwonej szminki. Wyluzujcie, super ciuszki i piękne, kolorowe makijaże zostawcie na czas kręcenia tych fajnych filmików na jutubie. Łapki w górę! (Nie Feta, nie Ty... )


• PIACH. Jest sierść, jest też piach. Możesz sobie obiecywać, że będziesz myła psu łapy (ale pewnie i tak nie będziesz), nie wpuścisz go do łóżka i poczekasz, aż doschnie w kennelu, jakby padało, czy coś. Możesz sobie tak obiecywać, możesz nawet być wonderhuman i tak zrobić, ale nie wiem po co. Nie uczono nas tego w szkołach, ale piach z psa zbiega i rozbiega się po podłodze w całym mieszkaniu, wskakuje na meble i wciera się w dywany. Poważnie!


• Czas dla siebie, relaks po pracy. Przepraszam, możesz powtórzyć? Każdy, kto chce wziąć do siebie szczeniaka i wychować go na kulturalnego dorosłego członka społeczeństwa (i oczywiście tego modnego jutubowego zwierza też) musi się przygotować na brak czasu dla siebie. Nie zrozumcie mnie źle, są weekendy, są drugie połówki do pomocy, są różne takie bajery, które ułatwiają te pierwsze miesiące razem (albo utrudniają, bo się awanturują, że nie chciały psa, ale wtedy najlepiej takie zachowanie niepożądane ignorować, w końcu wygaśnie), ale są też dni, kiedy wracamy do domu o 17, włączamy telewizor, siadamy do obiadu i relaksujemy się na fejsbuniu, ciesząc się, że jednak nie zdecydowaliśmy się na tego merdającego ogonkiem słodziaka. A, wy jednak się zdecydowaliście? No to na pewno nie siedzicie o tej siedemnastej na kompie, tylko już lecicie na dół na szybkie siusiu i kupę, a potem zabawa. Jedną ręką trzymam widelec i próbuję nadziać na niego makaron, a drugą szarpię się z moją bestią. Trochę nauki, trochę zabawy, trochę spacerowania, czasem trzeba wytrzeć, czego pies nie doniósł na dwór... I tak do snu! Tak, wiem, pies też śpi, ale wtedy jest czas, żeby szybko się umyć, posprzątać po obiedzie i pościelić łózko ;) Oraz przygotować się na dobranockowe siku, rzecz jasna!!!


Friday, January 6, 2017

Feta i Franka, czyli jak do tego doszło.

Za pisanie bloga zbieram się odkąd pamiętam - serio. Nawet pamiętnik, który kiedyś prowadziłam, prowadziłam tak by móc go dawać czytać swojej przyjaciółce - był moim jakby papierowym blogiem, starszą wersją tego tutaj. Niestety, w pewnym momencie przerosło mnie bycie systematyczną, kreatywną, w miarę spójną i zadowoloną z tego, co piszę na tyle, by zaraz tego nie usuwać i mój pamiętniczek wylądował w śmietniku. To samo (w przenośni) spotkało wszystkie moje blogi (a uwierzcie mi, że było ich wiele) - autorka za każdym razem okazywała się zbyt leniwa i zbyt zabiegana w swoim świecie pełnym leżenia na kanapie i picia niezliczonej ilości kawek. ;)

ALE DO RZECZY.

Franka jest dachowcem o najpiękniejszym futrze, jakie świat widział. Zdjęcia nie oddają jej uroku, ale uwierzcie, że tak miły w dotyku może być tylko Jezus - no i mój kot, rzecz jasna! Franka to oficjalnie Franca, chociaż nikt tak do niej nie mówi. Jest bardzo psotna, bardzo niezależna i ogólnie jest bardzo kotem. Ma niecałe dwa lata, przyszła na świat gdzieś w maju 2015 i wniosła do naszego życia BARDZO DUŻO KOCIEGO CHAOSU, bardzo dużo obgryzionych kwiatków, zbitych wazonów, podrapanych krzeseł i ogólnie bardzo, bardzo, bardzo dużo szeroko rozumianej kociej sztuki współczesnej. Po co mieć nudne krzesło? Takie, z którego coś wypada jest o wiele fajniejsze (tak przynajmniej myśli Franka). Franula jest bardzo gadatliwa - miau, bo mnie boli! miau, bo spójrz na mnie! miau - bo tak!, dość towarzyska, ale tylko na własnych warunkach (serio, nie można tykać, jak sama nie przyjdzie) i wszystkożerna (pomidory, ogórki, ser, szynka, bułki, ciastka - W S Z Y S T K O Ż E R N A). Co prawda narzeczony był na początku przeciwny, ale teraz dumnie reprezentuje skład niewolników kocich.


Franka była pierwsza, ale w naszych sercach (no dobra, w moim, bo Damian szczeniaka też na początku nie chciał!) wciąż była dziura w kształcie psa. Zwierz ze schronu odpadał, bo nie byliśmy pewni, jak zareaguje na kota (HALO! 30 metrów to nie żart!), a to ona jest jednak krolową w naszej kawalerce. Dobrze, będzie rasowy (mimo wszystko nie chciałam szczeniaka ze schroniska, który co prawda z kotem by się pewnie dogadał, ale niekoniecznie wyrósłby na coś, co mi odpowiada). Myślałam i myślałam, napalona na Belga doszłam sama ze sobą do kompromisu (w mojej głowie naprawdę wiele się dzieje) i postanowiłam szukać BOSa (jako pierwszy tak naprawdę mój pies był zdecydowanie bezpieczniejszym wyborem). Po wielu "ale" i "może jednak nie" oraz wielu "nie, suczek już nie ma" i "jest pani trzydziesta w kolejce" w końcu udało mi się ostatecznie przekonać Narzeczonego, że psy są fajne i zarazem dopchać się po szczyla - no i jest, od 3/03/2017 zamienia nasze życie w koszmar. Feta (Lactose Free Feta) jest szczęściem w nieszczęściu - nie lubię szczeniąt, a mój facet ledwo w ogóle wymawia to słowo, ale jest myśląca, dość mądra, odważna, dzielna, fajna no i mnie lubi! Przed nami długa droga, ale gdy widzę te puste, tęskniące za rozumem oczy wiem, że będzie wesoło (mam nadzieję, że będzie).


Franka zareagowała spoko, nadal bije kaktusy w nocy a rankiem wyciąga z łap kolce.