Wednesday, May 31, 2017

No a kiedy napiszesz coś o życiu z psem?

Po opublikowaniu ostatniego posta, moja siostra zapytała mnie, kiedy w końcu zacznę pisać o życiu z psem i kotem. Na początku pomyślałam, że nigdy, bo nasze wspólne życie jak na razie skupia się na mojej medytacji, w której za mantrę służą mi słowa "Pamiętaj, że nie stać cię na drugiego psa i będziesz musiała się przyznać mamie, jeśli go zabijesz.". Przyznawanie się do porażki w moim domu nie ma sensu i miejsca mieć nie może, bo "a nie mówiłam" nigdy się nie kończy, a ironiczny uśmiech i prychanie stają się stałym elementem rodzinnych obiadów, na które, ze względu na odległość, i tak rzadko uczęszczam. Mam jednak duszę delikatną, łaknącą pochwały, więc i takich rzadkich przytyków znieść bym nie mogła. Zatem postanowione - śmierć psa (z mojej ręki) nie wchodziła w grę - pozostało coś napisać.                                                                                                    DSC_0393


Muszę powiedzieć, że dla mnie posiadanie psa okazało się najlepszym dowodem na to, że marzenia kosztują dużo pracy (ale amerykańsko zabrzmiało, co nie?). No bo mogę chyba nazwać mojego psa marzeniem? (tylko nie mówcie mojemu psu, bo jej sodówka uderzy do głowy :D) Chodziłam, jęczałam, zastanawiałam się - trochę mi było szkoda kasy, trochę wolności spędzania całych dni w mieście nie przejmując się ludźmi i tym, gdzie wpuszczają z czworonogami, a gdzie nie, trochę nie chciałam odpowiedzialności - jestem już taka, że lubię mieć tylko i wyłącznie siebie na głowie - więc chyba typowa, tj. jak większość młodych teraz? Chyba tak.


W każdym razie, jakby nie było, jakimiś krętymi ściezkami doszłam do decyzji: TAK, biorę, PŁACĘ ZALICZKĘ I BĘDĘ MIAŁA. 


Kiedy przywieźliśmy Fetę do domu (wcześniej, zaraz po odebraniu jej od hodowcy, byliśmy z nią jeszcze na kilkudniowym urlopie) od razu dostałam zdrową dawkę rzeczywistości, a mianowicie przekonałam się, jak ciężko jest latać (a nie tylko wiedzieć, że trzeba będzie to robić) z małym psem na rękach z czwartego piętra i z powrotem piętnaście razy dziennie; ile ręcznika papierowego pochłania sprzatanie siuśków w mieszkaniu i na klatce schodowej, oraz że piąta rano jest o wiele wcześniej, jeśli zamiast popijać kawkę w łóżku musisz lecieć z rozpiszczanym Wacikiem na podwórko. No i niech wszyscy pamiętają, że wszystko to robiłam do rytmu syków kota.


 

[gallery ids="562,660" type="rectangular"]

Wiadomo! Pies nie biega już na trawniczek co pół godziny (skończyła już pięć miesięcy!), ale jakoś nie wydaje mi się, bym traciła na nią mniej energii, albowiem pies okazał się mieć największy apetyt nie na parówki, nie na smaczki i nie na świecącego w ciemności frolica (ale bez soi, super dieta dla psa, wszystko czego potrzebuje to te apetyczne kółeczka! hau!) - nie, moja suka największy na świecie apetyt ma na mój czas. I tak własnie zajada się nim od kilku miesięcy, a ja nie raz się zastanawiam, czy wolę iść do domu, czy zostać w pracy na nadgodziny!


Ale do rzeczy.

DSC_0405

Przede wszystkim w moim wypadku życie z psem to naprawdę życie z psem. Nie obok niego i nie razem jako tako - nie, my żyjemy RAZEM do tego stopnia, że czasami mam wrażenie, jakby była kleszczem na mojej du... nodze. Ale wiecie, takim kleszczem, którego nie możesz wykręcić, bo już się ludzion nachwaliłaś z miną odpowiedzialnego, dorosłego człowieka, że wiesz, że ten kleszcz to obowiązek i zapewniałaś wszystkich, że tego chcesz.


Feta ma wielki problem z odpoczywaniem w domu, jesli nie jest akurat w kennelu. I tak wypuszczam ją czasami z nadzieją, że nawet jeśli nie będę miała jej na oku, będzie spokój. I tak owa nadzieja zawsze umiera w momencie, kiedy odwrócę się choćby na pięć minut. Trzask, syki, stukanie - kot goni psa, albo pies kota, czy to ważne? Któreś któreś w każdym razie goni, obie nieprzekonane, czy to zabawa, czy atak, czy trzeba uciekać, czy zostać. Mój nie-zwracający-na-nic-uwagi, a już na pewno nie na nasze mini ZOO, narzeczony nie ułatwia sprawy i nigdy, ale to nigdy nie interweniuje, chyba, że się na niego krzyknie. Ale wy już wiecie, jako ludzie w sile wieku, czym skutkuje krzyczenie na mężczyzn, prawda? Jego delikatna dusza ulega zniszczeniu, a ego w popłochu ucieka do skorupki z żelbetonu i wywieszając na klamce tabliczkę FOCH barykaduje się na dobre pół godziny. I tak zostajemy we trzy na polu bitwy - wymachująca łapami kotka, skonfundowany pies i ja, żałująca, że nigdy nie mam wystarczająco dużo motywacji, by w chiwli wolnego spakować walizkę, którą własnie teraz mogłabym wziąć i iść, po prostu iść przed siebie ku magicznej krainie Wpizdu. 


 

unnamed (1)

No dobra, dobra, ale gdzie się podział cały ten mój czas, który miałam wcześniej? Pochłonęło go ćwiczenie z pieskiem, martwienie się o piesełka, wymyślanie piesełkowi chorób tropikalnych (i nieunikalnie dochodzenie do wniosku, że piesek przeniósł owe ebole i wirusy na kota) itd., itp. You know, stuff we paranoics do.


Ostatecznie, mimo całego narzekania i przemeblowania w moim życiu, które UWIERZCIE MI, że naprawdę było życiem klasycznego lenia, kanapowca, człowieka ruszającego się nie raz jedynie do lodówki i z powrotem, nie mogę chyba powiedzieć, że żałuję. Ostatnio nawet znajoma z pracy podeszła do mnie i spytała, czy czasami jak wychodzę z psem przed pracą i jest zimno, albo zwyczajnie za wcześnie, to myślę sobie: Po co mi to było?. Bez wahania odpowiedziałam, i wiem, że odpowiedziałam szczerze, że nie. Nigdy tak nie myślę.


 

2 comments:

  1. Wraca Ci literacka forma :D
    Zazdroszczę tego "nigdy". Nie wyobrażam sobie życia bez tych dwóch dekli, ale czasami, kiedy pod koniec miesiąca w lodówce mam tylko światło, a Szilut wraca z 10 kleszczami i wizją leczenia babeszjozy, to bardzo intensywnie nachodzą mnie myśli z rodzaju "na chuj?". Albo teraz jedziemy do babci B. - psy mają być bezwzględnie poza domkiem, w namiocie, zamknięte cały czas, kiedy babcia przebywa z nami - czyli pół dnia. To wieczne szukanie kompromisów z nie-psiarzami czasem mnie wykańcza i wtedy też zastanawiam się, jak łatwo byłoby bez psów. Ale ostatecznie całe to "łatwiej" to o wiele za mało, żeby przeważyć szalę.

    ReplyDelete
  2. No ja rozumiem, mam to samo, jest wiele momentów, ze myślę - GDYBYM Cię mała szmato nie miała, jadłabym kawior i spała do szóstej rano - ale nie ma momentów, że patrzę na te mordke głupia i myślę, ze lepiej byłoby bez niej

    ReplyDelete